Koncepcja partyzantki miejskiej - Ulrike Meinhof




Motto: “O przeprowadzenie jasnej linii rozgraniczenia między nami a wrogiem!”
(Mao)

Gdy wróg nas zwalcza, to nie jest dla nas źle, lecz dobrze, a oto dlaczego:
“Jestem zdania, że dla nas – dla jednostki, partii, armii czy szkoły – źle jest, gdy wróg nie tworzy frontu przeciw nam, gdyż w tym wypadku może to oznaczać, że jesteśmy z wrogiem w zmowie. Gdy jesteśmy zwalczani przez wroga, to dobrze; gdyż jest to wskazówka, że przeprowadziliśmy jasną linię rozgraniczenia między nami a wrogiem. Gdy wróg energicznie występuje przeciw nam, odmalowuje nas w najczarniejszych barwach i nie zgadza się z nami dosłownie w niczym, to jeszcze lepiej, gdyż przez to okazuje się, że nie tylko przeprowadziliśmy jasną linię rozgraniczenia między nami a wrogiem, lecz także, iż nasza praca odniosła błyskotliwy skutek”.

(Mao Tse-tung, 26 maja 1939 r.)

I.Konkretne odpowiedzi na konkretne pytania.

Motto: “Mocno upieram się przy tym, że nikt, kto nie zaangażował się w badania, nie ma prawa do zabierania głosu”.
(Mao)




Niektórzy towarzysze już wyrobili sobie zdanie o nas. Dla nich jakiekolwiek łączenie naszej “anarchistycznej grupy” z ruchem socjalistycznym jest “demagogią prasy burżuazyjnej”. Przez to używają tego pojęcia w sposób fałszywy i donosicielski, a ich pojęcie anarchizmu nie różni się od tego z prasy Springera. Na tak kiepskim poziomie z nikim nie chcemy rozmawiać.
Wielu towarzyszy chce wiedzieć, co my o tym myślimy. List do redakcji “883” z maja 1970 r. był zbyt ogólny; taśma, którą miała Michele Ray (1) , z której fragmenty zapisów zostały opublikowane w “Zwierciadle", była i tak nieautentyczna i pochodziła z prywatnej dyskusji. Ray chciała ją wykorzystać zamiast notatek w swoim artykule. Ona nas nabrała, czy też może raczej my ją przecenialiśmy. Gdyby nasza praktyka tak pochopna jak niektóre sformułowania, które się tam znalazły, to oni by już nas mieli. “Zwierciadło" zapłaciło za to Ray honorarium w wysokości 1000 marek.
Jasne jest, że prawie wszystko, co gazety o nas piszą, jest kłamstwem, a sposób, w jaki piszą, jest całkiem zakłamany. Chcą z nas zrobić politycznych wołów rogatych, planujących porwanie Willy'ego Brandta, i zbrodniarzy bez skrupułów, porywających dzieci i w ogóle nie przebierających w środkach. Doszło już do tego, że gazeta “Konkret” tak spartaczyła robotę, iż detale prawie bez znaczenia dla sprawy podała jako “pewne i szczegółowe wiadomości”: że u nas są oficerowie i żołnierze, że ktoś kogoś musi słuchać, że ktoś kiedyś miał zostać zlikwidowany, że towarzysze, którzy od nas odeszli, ciągle są przez nas zastraszani, że dostęp do mieszkań i dokumentów wyrobiliśmy sobie z bronią w ręku, że wyćwiczyliśmy się w terrorze grupowym – a to wszystko gówno prawda.
Kto wyobraża sobie nielegalną organizację zbrojnego oporu na wzór Freikorpsów albo sądów kapturowych, sam ściąga sobie na głowę pogrom. Mechanizmy psychiczne, które produkują takie projekcje, przeanalizowali Horkheimer i Adorno w “Osobowości autorytarnej” i Reich w “Faszystowskiej psychologii tłumu”- wykazując ich związki z faszyzmem. “Rewolucyjna osobowość autorytarna” to jest contradictio in adiecto – wyrażenie wewnętrznie sprzeczne, które nie może oznaczać niczego. Rewolucyjna praktyka polityczna w panujących warunkach – a może i w ogóle – zakłada permanentną integrację indywidualnego charakteru i motywacji politycznej, to jest tożsamość polityczną. Marksistowska krytyka i samokrytyka nie ma nic wspólnego z samoemancypacją, a z rewolucyjną dyscypliną – bardzo wiele. Kto chciał zrobić z tego tylko artykuły na pierwszą stronę? To zupełnie pewne, że nie jakieś “lewicowe organizacje”, które – anonimowo – “Konkret” podaje jako autorów, lecz sam “Konkret” (którego wydawca troszczy się tylko o dobre imię Eduarda Zimmermanna jako jego lewa ręka), aby przez taką zapowiedź mocnego uderzenia utrzymać się w odpowiedniej dla siebie luce na rynku. Także wielu towarzyszy rozpowszechnia nieprawdę o nas. Oni puchną z dumy, że my mieszkaliśmy u nich, że organizowali nam podróże na Bliski Wschód, że byli poinformowani o naszych kontaktach, o mieszkaniach, że niby coś tam dla nas robili, chociaż tak naprawdę nie robili nic. Wielu chce tylko się pokazać, że siedzą w naszym ruchu. I tak na kłamstwie przyłapaliśmy Günthera Voigta, który w odróżnieniu od Dürrenmatta nadymał się z tego powodu, jakoby to on uwolnił Baadera - czego miał później żałować, kiedy przyszły psy. Dementi, nawet gdy odpowiada prawdzie, nie jest potem takie proste. Wielu chce przez to udowadniać, że jesteśmy głupi, niesolidni, nierozważni i mamy fioła na całego. Po to zjednują sobie innych przeciwko nam. Oni to łykają. My nie mamy nic wspólnego z tymi gadułami, które chcą antyimperialistyczną walkę toczyć przy kawiarnianym stoliku. Wielu jest takich, co nie gadają, co mają pojęcie o oporze, którzy nas popierają, bo wiedzą, że ich kram nie jest wart dożywotniej integracji i przystosowania, którym ten kram wystarczająco cuchnie, żeby nam życzyli powodzenia.
Mieszkanie przy ul. Knesebecka 89, w którym zatrzymano Mahlera, nie wpadło przez nasze niechlujstwo, tylko przez zdradę. Konfidentem był jeden z nas. Przeciw tym, co robią to, co my robimy, nie ma żadnej ochrony; przeciw temu, że towarzysze zostali załatwieni przez psów, że ktoś nie może wytrzymać terroru, który system rozpętuje przeciw tym, co go rzeczywiście zwalczają. Te świnie nie miałyby władzy, gdyby nie miały odpowiednich środków.
Wielu dostało się przez nas pod nieznośny ucisk usprawiedliwiania się. Aby uchylić się od politycznej wymiany zdań z nami, postawienia pod znakiem zapytania ich praktyki przez naszą praktykę, nawet proste fakty są przekręcane. Tak na przykład ciągle jeszcze twierdzi się, że Baader miałby do odsiadki tylko rok, czy może tylko dziewięć miesięcy, a może tylko trzy, chociaż prawdziwe dane łatwo sprawdzić: za podpalenie mógł dostać trzy lata, pół roku za złamanie warunków wcześniejszego zwolnienia, pół roku za fałszywe zeznania i tak dalej. Z tych 4 lat Andreas Baader odsiedział rok i dwa miesiące w dziesięciu heskich więzieniach – dziewięć razy był przenoszony z jednego więzienia do drugiego za złe zachowanie, to znaczy organizowanie buntów, oporu. Obliczenia, za pomocą których pozostałe 2 lata i 10 miesięcy są redukowane do roku, 9 czy 3 miesięcy, mają na celu wykazanie niemoralności odbicia go z więzienia w dniu 14 maja. Tak niektórzy towarzysze racjonalizują swój strach przed osobistymi konsekwencjami, które miałaby dla nich polityczna wymiana zdań z nami.
Na pytanie, czy odbijalibyśmy go również wtedy, gdybyśmy wiedzieli, że przy tym jakiś Linke (2) zostanie zastrzelony - a pytanie to dość często nam stawiają – można odpowiedzieć tylko przecząco. Pytanie: co by było, gdyby? - jest jednak ambiwalentne, pacyfistyczne, platoniczne, moralne, a nie partyjne. Kto uczciwie myśli o tym odbiciu, nie zadaje go, tylko sam szuka odpowiedzi. Stawiając to pytanie, ludzie chcą wiedzieć, czy jesteśmy tak zbrutalizowani, jak przedstawia nas prasa Springerowska, że chyba nie znamy dziesięciorga przykazań. Pytanie to jest próbą ucieczki od problemu przemocy rewolucyjnej, sprowadzenia jej do wspólnego mianownika z moralnością burżuazyjną, czego nie wolno robić. Biorąc pod uwagę wszystkie możliwości i okoliczności, nie było podstaw, by zakładać, że jakiś cywil może tam wpaść i wpadnie. Że psy na niego nie będą zważać, było dla nas jasne. Myśl, że trzeba było bez broni odbijać więźnia, byłaby samobójcza.
14 maja, tak samo jak we Frankfurcie, gdzie dwóch z naszych popełniło samobójstwo, kiedy miało zostać aresztowanych - bo nie pozwolimy się tak po prostu złapać – psy strzelały pierwsze. Za każdym razem dokładnie mierzyły. My na początku w ogóle nie strzelaliśmy, a potem strzelaliśmy, ale nie mierząc w nich dokładnie – tak było w Berlinie, w Norymberdze, we Frankfurcie. To można sprawdzić, że to jest prawda. Nie robiliśmy użytku z broni w sposób bezwzględny. Psy, które znajdują się w sytuacji sprzecznej jako “szarzy ludzie” i pachołki kapitalistów, jako zwykli urzędnicy i pełnomocnicy kapitału monopolistycznego – nie znalazły się w takiej sytuacji na rozkaz. My strzelamy, kiedy do nas się strzela. Psom, które pozwalają nam uciekać, my również pozwalamy uciec.
Prawdą jest twierdzenie, że listy gończe za nami są w domyśle listami gończymi za całą lewicą socjalistyczną w Republice Federalnej i Berlinie Zachodnim. Uzasadniają je tym, że mieliśmy ukraść trochę pieniędzy, a oprócz tego jeszcze samochodów i dokumentów, i usiłują nam też przypisać usiłowanie morderstwa. Strach przeniknął do szpiku kości panujących, którym się zdawało, że mają całkiem w ręku to państwo, wszystkich jego mieszkańców, klasy i sprzeczności, że intelektualistów można sprowadzić do poziomu ich czasopism, że lewica jest zamknięta w swoim kręgu, że marksizm-leninizm jest rozbrojony, a internacjonalizm zdemoralizowany. Struktura władzy, którą oni reprezentują, nie jest tak delikatna i wrażliwa, jak im się wydawało. Ale nie można dać się dołączyć do ich wrzasku.
Uważamy, że jest obecnie słuszne, możliwe i usprawiedliwione organizowanie zbrojnych grup oporu w Republice Federalnej i Berlinie Zachodnim, robienie tu i teraz partyzantki miejskiej, że teraz może i musi się zacząć walka zbrojna, która jest najwyższą formą marksizmu-leninizmu, jak powiedział Mao, że bez niej nie może być żadnej antyimperialistycznej walki w miastach.
Nie chcemy przez to powiedzieć, że organizowanie nielegalnych zbrojnych grup oporu może zastąpić legalne organizacje proletariackie, jednostkowe akcje - walkę klasową, a walka zbrojna – robotę polityczną w zakładach i na osiedlach. Twierdzimy tylko, że robota polityczna legalnych organizacji jest postępem, ale osiągnąć sukces może tylko walka zbrojna. Nie jesteśmy blankistami ani anarchistami, chociaż uważamy Blanquiego za wielkiego rewolucjonistę, a o osobistym bohaterstwie wielu anarchistów mówimy z szacunkiem.
Nasza praktyka nie ma jeszcze roku. To zbyt krótki czas, aby móc mówić już o wynikach. Szeroka publiczność, którą zapewnili nam panowie Genscher, Zimmermann i s-ka (3), pozwala nam jednak przy okazji już teraz zastanowić się nad tym, jak to propagandowo ukazać.
“Gdy chcecie wiedzieć, co myślą komuniści, patrzcie im na ręce, a nie na usta” – jak powiedział Lenin.

II. Zurbanizowana Republika Federalna

“Kryzys powstaje nie tak bardzo przez zastój mechanizmów rozwojowych, jak bardzo powstaje wskutek samego rozwoju. Ponieważ ma on na celu jedynie wzrost zysku, coraz bardziej żywi pasożytnictwo i marnotrawstwo, upośledza całe warstwy społeczne, wytwarza rosnące potrzeby, które nie mogą zostać zaspokojone i przyspiesza rozpad życia społecznego. Sprowokowane napięcia i rewolty może kontrolować tylko monstrualny aparat przez manipulowanie opinią publiczną i otwarte represje.
Wyznaczają tę sytuację bunt studentów i ruch czarnych w Ameryce, kryzys w jaki popadła polityczna jedność społeczeństwa amerykańskiego, rozszerzenie się walk studenckich w Europie, gwałtowne odrodzenie się i nowa treść walk robotników i mas, aż po majowy wybuch we Francji, kryzys społeczny i zajścia we Włoszech i odrodzenie się niezadowolenia w Niemczech”.
(“Manifest”, “Konieczność komunizmu”, teza 33).

Towarzysze z “Manifestu” (4) słusznie w tym wyliczeniu wymieniają Republikę Federalną na ostatnim miejscu, i piszą, że sytuacja w niej odznacza się tylko niejasnym niezadowoleniem. Sześć lat temu Barzel (5) powiedział, że Republika Federalna jest gospodarczym olbrzymem, ale politycznym karłem; od tego czasu jej siła gospodarcza nie zmniejszyła się, ale polityczna zwiększyła się wewnątrz kraju i na zewnątrz. Utworzenie “wielkiej koalicji” w 1966 r. zapobiegło niebezpieczeństwu, które mogło żywiołowo powstać z recesji, na którą się wtedy zanosiło. Ustawy o stanie wyjątkowym stworzyły instrument, który zapewnia jednolite działanie panujących także w przyszłych sytuacjach kryzysowych – jedność między reakcją polityczną i wszystkimi, którym jeszcze zależy na legalności. A koalicji socjaldemokratyczno-liberalnej udało się w dużym stopniu wchłonąć to niezadowolenie, które dało się zauważyć w ruchach studenckim i pozaparlamentarnym, tak dalece, że reformizm partii socjaldemokratycznej w świadomości jej zwolenników jeszcze nie zbankrutował, jej reformistyczne obietnice także dla dużej części inteligencji odsuwają na dalszy plan aktualność alternatywy komunistycznej i mogą stępiać ostrość protestu antykapitalistycznego. Jej polityka wobec Wschodu zdobywa nowe rynki dla kapitału, troszczy się o niemiecki wkład w równowagę i przymierze między imperializmem Stanów Zjednoczonych a Związkiem Radzieckim, czego USA potrzebują, aby mieć wolną rękę dla swych agresywnych wojen w Trzecim Świecie. Temu rządowi zdaje się, że udało się też oddzielić Nową Lewicę od starych antyfaszystów i przez to odizolować ją od jej własnej historii, historii ruchu robotniczego. Niemiecka Partia Komunistyczna, która zawdzięcza swą legalizację nowemu współdziałaniu imperializmu Stanów Zjednoczonych i radzieckiego rewizjonizmu, urządza demonstracje poparcia dla polityki tego rządu wobec Wschodu; Niemöller – postać symboliczna dla antyfaszystów – agituje na rzecz SPD w nadchodzących wyborach.
Pod płaszczykiem dobra wspólnego kierownictwo państwowe wzięło biurokratów związkowych w cugle komisji trójstronnej i jej siatki płac (6). Strajki z września 1969 roku(7) wykazały tu przegięcie na korzyść zysków kapitalistów, ich przebieg z typowo trade-unionistycznymi żądaniami wykazał też jednak, do jakiego stopnia kierownictwo państwowe jest panem sytuacji.
Pewne pojęcie o sile systemu daje nam fakt, że Republika Federalna z prawie dwoma milionami robotników cudzoziemskich w zaznaczającej się recesji będzie mogła wykorzystać prawie 10-procentowe bezrobocie do tego, żeby rozpętać cały terror, cały mechanizm dyscyplinujący, którym dla proletariatu jest bezrobocie, żeby nie mieć kłopotów z armią bezrobotnych, bo radykalizacja takich mas chwyciłaby go za gardło.
Republika Federalna, okazując gospodarczą i wojskową pomoc USA w ich agresywnych wojnach, czerpie korzyści z wyzysku Trzeciego Świata, a nie ponosi za te wojny odpowiedzialności, nie musi walczyć z wewnętrzną opozycją przeciw nim. Nie mniej agresywna niż imperializm Stanów Zjednoczonych, jest ona przecież mniej za to atakowana.
Polityczne możliwości imperializmu, stworzone oprócz wariantu reformistycznego jeszcze w wariancie faszystowskim, jego zdolności integrowania lub represjonowania przez niego samego wytworzonych sprzeczności, nie zostały tu jeszcze wyczerpane.
Koncepcja partyzantki miejskiej Frakcji Armii Czerwonej nie opiera się na optymistycznej ocenie sytuacji w Republice Federalnej i Berlinie Zachodnim.

III.Rewolta studencka.

“Z poznania jednolitego charakteru kapitalistycznego systemu panowania wynika, ze niemożliwe jest oddzielenie rewolucji w twierdzach kapitalizmu od rewolucji na terenach zacofanych. Bez odrodzenia rewolucji na Zachodzie nie można zagwarantować, że imperializm przez swoją logikę przemocy nie porwie się na to, żeby szukać wyjścia w katastrofalnej wojnie, albo że supermocarstwa nie narzucą światu jarzma swego ucisku".
(“Manifest”, teza 52).

Zbywać ruch studencki słowami: “drobnoburżuazyjna rewolta” – to znaczy sprowadzać go do samochwalstwa, które skądinąd mu towarzyszy, to znaczy zaprzeczać jego pochodzeniu od konkretnej sprzeczności między burżuazyjną ideologią a burżuazyjnym społeczeństwem, to znaczy z powodu stwierdzenia jego nieuniknionych ograniczeń zaprzeczać poziomowi teoretycznemu, który ten protest antykapitalistyczny już osiągnął.
Z pewnością przesadny był patos, z którym studenci, uświadomiwszy sobie swe psychiczne zubożenie w fabrykach wiedzy, identyfikowali się z wyzyskiwanymi ludami Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji; porównanie masowego nakładu gazety “Obraz” z masowymi bombardowaniami w Wietnamie było grubym uproszczeniem; porównanie ideologicznej krytyki systemu tutaj z walką zbrojną tam było aroganckie; wiara w siebie jako rewolucyjny podmiot – tak dalece rozpowszechniona, z powołaniem się na autorytet Marcusego(8) - w zestawieniu z rzeczywistym kształtem burżuazyjnego społeczeństwa i tworzących je stosunków produkcji była głupia.
A jednak zasługą ruchu studenckiego w Republice Federalnej i Berlinie Zachodnim – jego walk ulicznych, podpaleń, stosowania odwetu, jego patosu, a więc także jego przesady i głupoty, krótko mówiąc: całej jego praktyki, jest odbudowa przynajmniej w świadomości inteligencji marksizmu-leninizmu jako jedynej teorii politycznej, bez której nie da się zrozumieć faktów politycznych, gospodarczych i ideologicznych ani ich przejawów, nie da się opisać ich wewnętrznych i zewnętrznych powiązań.
Po prostu, ponieważ ruch studencki wyszedł z konkretnego doświadczenia sprzeczności między ideologią wolności nauki a rzeczywistością uniwersytetu rzuconego na pastwę monopolistycznego kapitału, ponieważ był zainicjowany nie tylko ideologicznie, to nie mógł nabrać tchu, dopóki nie doszedł przynajmniej teoretycznie do świadomości powiązania między kryzysem uniwersytetu a kryzysem kapitalizmu, dopóki dla niego i jego publiczności nie stało się jasne, że nie wolność, równość i braterstwo, nie prawa człowieka, ani nie Karta ONZ stanowią o treści demokracji, że tu chodzi o to, o co zawsze chodziło w kolonialnym i imperialistycznym wyzysku Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji: o dyscyplinowanie, podporządkowywanie i brutalność w stosunku do uciskanych i tych, co stają po ich stronie, podnoszą protest, stawiają opór, prowadzą walkę antyimperialistyczną.
Ruch studencki, krytyczny wobec ideologii, ujmował prawie wszystkie obszary represji państwowej jako przejawy imperialistycznego wyzysku: w kampanii przeciw Springerowi, w demonstracjach przeciw amerykańskiej agresji w Wietnamie, w kampaniach przeciw klasowemu wymiarowi sprawiedliwości, przeciw Bundeswehrze, przeciw ustawom o stanie wyjątkowym, w ruchu uczniowskim. Hasła: “Wywłaszczyć Springera”, “Niszcz NATO”, “Walczmy z terrorem konsumpcyjnym, terrorem wychowawczym, terrorem czynszowym” - były politycznie słuszne. Miały na celu aktualizację sprzeczności wytworzonych przez sam późny kapitalizm w świadomości wszystkich uciskanych, sprzeczności między nowymi potrzebami i nowymi możliwościami ich zaspokajania dzięki rozwojowi sił wytwórczych a uciskiem irracjonalnego podporządkowania w społeczeństwie klasowym.
Co się tyczy samoświadomości ruchu studenckiego, to nie została tu rozpętana walka klasowa, ale była w nim świadomość, że jest on częścią międzynarodowego ruchu, który ma tu do czynienia z tym samym wrogiem, co tam Vietcong, z tym samym papierowym tygrysem, z tymi samymi świniami. Drugą zasługą ruchu studenckiego jest przełamanie prowincjalnej izolacji starej lewicy: jej ludowofrontowej strategii marszu na wschód, Niemieckiego Związku Pokoju, “Niemieckiej Gazety Ludowej”, irracjonalnej nadziei na wielkie trzęsienie ziemi w jakichś wyborach, parlamentarnego uporczywego przypatrywania się to Straußowi, to Heinemannowi, prokomunistycznego lub antykomunistycznego równie uporczywego przypatrywania się NRD, izolacji, rezygnacji, zużycia moralnego, gotowości do wszelkich ofiar i niezdolności do żadnej praktyki.
Socjalistyczna część ruchu studenckiego – mimo niedokładności teoretycznych – czerpała swą samoświadomość z prawidłowego rozpoznania, że “inicjatywa rewolucyjna na Zachodzie może polegać na kryzysie równowagi globalnej i na dojrzewaniu nowych sił we wszystkich krajach” (Teza 55 “Manifestu”). W centrum swej agitacji i propagandy postawiła ona to, na co mogła się głównie powoływać w warunkach niemieckich: że globalnej strategii imperializmu powinno się przeciwstawić perspektywę umiędzynarodowienia narodowych walk, że najpierw można ustanowić powiązanie treści narodowej z międzynarodowymi, tradycyjnymi formami walki. Swą słabość uczyniła ona swą siłą, bo poznała, że tylko to może przeszkodzić ponownemu popadnięciu w rezygnację, prowincjonalną izolację, reformizm i strategię frontu ludowego – w ślepy zaułek socjalistycznej polityki w warunkach pofaszystowskich i przedfaszystowskich, które utrzymują się w Republice Federalnej.
Lewicowcy wiedzieli już, że słuszne byłoby powiązanie socjalistycznej propagandy w zakładach z praktycznym przeszkodzeniem rozpowszechnianiu gazety “Obraz”, powiązanie propagandy wśród żołnierzy amerykańskich, żeby nie dawali się wysyłać do Wietnamu, z praktycznymi atakami na samoloty wojskowe lecące do Wietnamu, powiązanie kampanii przeciw Bundeswehrze z praktycznymi atakami na natowskie porty lotnicze, powiązanie krytyki klasowego wymiaru sprawiedliwości z wysadzaniem murów więzień, powiązanie krytyki koncernu Springera z rozbrajaniem jego strażników, uruchomienie własnego nadajnika, demoralizowanie policji, zabezpieczenie nielegalnych lokali dla uchylających się od służby w Bundeswehrze, do produkcji fałszywych dokumentów dla agitacji wśród robotników cudzoziemskich, żeby sabotażem przeszkadzali w produkcji napalmu.
I wiedzieli, że niesłuszne byłoby uzależnianie swej propagandy od podaży i popytu: gazety od tego, czy robotnicy ją finansują, samochodu od tego, czy ruch może go kupić, nadajnika od tego, czy ma się na niego pozwolenie, a sabotażu od tego, czy może on natychmiast zniszczyć kapitalizm.
Ruch studencki rozpadł się, gdy jego specyficzna studencko-drobnomieszczańska forma organizacyjna – “obóz antyautorytarny” – okazała się być niewłaściwą, niezdolną do rozwinięcia praktyki odpowiedniej dla osiągnięcia jego celów, przedłużenia jego żywiołowości nie tylko na zakłady, ale także na zdolną do działania partyzantkę miejską, na socjalistyczną organizację masową. Rozpadł się, gdy jego iskra – inaczej niż we Francji i Włoszech – nie stała się zarzewiem rozpętania walki klasowej. Mógł on określić cele i treść walki antyimperialistycznej, ale nie będąc samemu podmiotem rewolucyjnym, nie mógł być jej środkiem organizacyjnym.
Frakcja Armii Czerwonej w odróżnieniu od “organizacji proletariackich” Nowej Lewicy nie neguje swej prahistorii – historii ruchu studenckiego, który odbudował marksizm-leninizm jako broń walki klasowej i ustanowił międzynarodowy kontekst dla walki rewolucyjnej w wielkich miastach.

IV. Prymat praktyki

Kto chce bezpośrednio poznawać jakąś określoną rzecz czy kompleks rzeczy, ten musi osobiście brać udział w praktycznej walce o zmianę rzeczywistości, o zmianę tej rzeczy czy kompleksu rzeczy, bo tylko tak można uzyskać styczność z przejawami tych rzeczy, i dopiero przez osobisty udział w praktycznej walce o zmianę rzeczywistości jest w stanie istotę tej rzeczy czy tego kompleksu rzeczy odkryć i zrozumieć.

“Lecz marksizm przywiązuje do teorii poważne znaczenie dlatego i tylko dlatego, że może ona być wskazówką do działania. Kiedy dysponuje się właściwą teorią, ale traktuje się ją jako coś, o czym się pogada, żeby potem odłożyć to do szuflady i nie stosować w praktyce, to ta teoria, jakkolwiek by mogła być dobra, będzie bez znaczenia”
(Mao Tse-tung, “O praktyce”).

Zwrot lewicy, socjalistów, którzy równocześnie byli autorytetami ruchu studenckiego, ku studiowaniu socjalizmu naukowego, aktualizacja krytyki ekonomii politycznej jako samokrytyki w tym ruchu - były równocześnie powrotem do studenckich biurek. Osądzając produkowanie przez nich papierów, ich modele organizacyjne, wielki nakład kosztów, wyłożonych na ich wyjaśnienia, można by myśleć, że tu rewolucjoniści byli zaabsorbowani kierowaniem gwałtowną walką klasową, tak jakby lata 1967-1968 były dla sprawy socjalizmu w Niemczech tym, czym rok 1905 był dla sprawy socjalizmu w Rosji. Lenin w 1902 roku w “Co robić?” tłumaczył rosyjskim robotnikom potrzebę teorii i wbrew anarchistom oraz eserowcom postulował konieczność analizy klasowej, organizacji i demaskującej propagandy, dlatego że masowa walka klasowa była w pełnym toku. Pisał tam: “To proste, że masy robotnicze są bardzo silnie wstrząsane przez nikczemność rosyjskiego życia, ale my nie umiemy zebrać razem i – jeśli tak można powiedzieć – skoncentrować, tak jak wszyscy sobie to wyobrażamy i wierzymy, każdej kropelki i strużki ludowego wzburzenia, które z tego życia wypływają w niezmiernej, wielkiej ilości, i które muszą zostać zjednoczone w jedną, potężną burzę”.
Wątpliwe, czy w obecnych warunkach w Republice Federalnej i Berlinie Zachodnim w ogóle już możliwe jest rozwinięcie strategii jednoczącej klasę robotniczą, tworzenie organizacji, która może być równocześnie wyrazem i inicjatorem koniecznego procesu zjednoczenia. Wątpimy w to, czy sojusz z socjalistyczną inteligencją, zespawany wyjaśnieniami programowymi, da się narzucić organizacjom proletariatu, chociaż rości sobie do tego prawo. Dotychczas kropelki i strużki nikczemności niemieckiego życia zbiera jeszcze koncern Springera i doprowadza do nowych nikczemności.
Twierdzimy, że bez rewolucyjnej inicjatywy, bez praktycznej rewolucyjnej interwencji awangardy, socjalistycznych robotników i intelektualistów, bez konkretnej antyimperialistycznej walki nie ma żadnego procesu zjednoczeniowego, że o tym, czy taki sojusz będzie ustanowiony, rozstrzygną tylko wspólne walki, w których uświadomiona część robotników i intelektualistów powinna stać na czele, choć nie powinna ich reżyserować.
W produkowaniu papierów przez organizacje rozpoznajemy ich praktykę głównie tylko znów jako walkę konkurencyjną intelektualistów, którzy chcą zakasować jeden drugiego w dziedzinie lepszego rozumienia Marksa, a toczą ją przed obliczem wyimaginowanego jury - klasy robotniczej, która takim jury być nie może, już choćby dlatego, że nie znajduje z nimi wspólnego języka. Dla nich bardziej przykre jest przyłapanie na sfałszowaniu cytatu z Marksa niż na kłamstwie w dziedzinie praktyki. Podając w przypisach do swoich dokumentów stronice z dzieł Marksa, na które się powołują - kłamią rzadko, ale podając rzekome liczby członków swych organizacji, kłamią często. Bardziej boją się zarzutu rewolucyjnej niecierpliwości niż skorumpowania na burżuazyjnych posadach, ważne jest dla nich długo pisać doktoraty o dziełach Lukacsa, ale dać się w szybkim tempie zaagitować dziełom Blanquiego jest dla nich podejrzane. Swemu internacjonalizmowi dają wyraz w swych ocenach, przedkładając jedno palestyńskie komando nad inne – biali panowie, którzy pozują na prawdziwych obrońców marksizmu; wyrażają go w przejściowych formach mecenatu, w imieniu partii Czarnych Panter(9) żebrząc u zaprzyjaźnionych bogaczy, a to, co gotowi są dać z siebie, to tylko dla odpuszczenia grzechów przez Boga i spokoju sumienia, a nie z myślą o zwycięstwie w wojnie ludowej.
Mao w swej “Analizie klas w społeczeństwie chińskim” (1926) przeciwstawia sobie nawzajem walkę rewolucji i walkę kontr-rewolucji: “Jeden to czerwony sztandar rewolucji, wysoko podniesiony przez Trzecią Międzynarodówkę, która wzywa wszystkie uciskane klasy na świecie, by stanęły pod tym sztandarem; drugi to biały sztandar kontr-rewolucji, podniesiony przez Ligę Narodów, która wzywa wszystkich kontr-rewolucjonistów, by stanęli pod jej sztandarem”. Mao rozróżnia klasy w chińskim społeczeństwie według tego, czy w toku rewolucji w Chinach zdecydowały się stanąć pod sztandarem czerwonych, czy białych. Dla niego nie wystarcza przeanalizować sytuacji ekonomicznej różnych klas w chińskim społeczeństwie. Równie ważną częścią składową jego analizy klasowej było stanowisko różnych klas wobec rewolucji.
Kierownicza rola marksistów-leninistów w przyszłych walkach klasowych nie będzie im dana, jeśli sama awangarda nie będzie trzymać wysoko czerwonego sztandaru internacjonalizmu proletariackiego i jeśli sama sobie nie odpowie na pytanie, jak osiągnąć dyktaturę proletariatu i jego władzę polityczną, jak złamać potęgę burżuazji – a bez praktyki nie można się przygotować do odpowiedzi na te pytania. Analizy klasowej, której potrzebujemy, nie da się zrobić bez rewolucyjnej praktyki, bez rewolucyjnej inicjatywy.
Rewolucyjne żądania przejściowe, które wysuwały w różnych krajach proletariackie organizacje, jak walka przeciw intensyfikacji wyzysku, przeciw marnotrawieniu bogactwa społecznego, przeciw pracy na akord, o skrócenie czasu pracy, podwyżki płac dla kobiet i robotników cudzoziemskich i tak dalej – te żądania przejściowe nie są niczym innym jak związkowym ekonomizmem, jak długo nie odpowiada się równocześnie na pytanie, jak złamać ucisk polityczny, militarny i propagandowy, który już tym żądaniom się agresywnie przeciwstawia, gdyż rozbudzają one masową walkę klasową. Ale jeśli na nich się kończy, to pozostają jeszcze tylko ekonomicznym gównem, bo nie opłaca się dla nich podejmować walki rewolucyjnej i prowadzić do zwycięstwa, bo jak pisze Debray: “zwyciężyć – to znaczy zasadniczo zaakceptować, że życie nie jest najwyższym dobrem rewolucjonisty”(10). Z tymi żądaniami można interweniować po związkowemu – “lecz trade-unionistyczna polityka klasy robotniczej jest jej polityką burżuazyjną”, jak powiedział Lenin. To nie jest rewolucyjna metoda interwencji.
Tak zwane organizacje proletariackie, gdy nie stawiają sprawy uzbrojenia ludu jako odpowiedzi na ustawy o stanie wyjątkowym, na Bundeswehrę, na straż graniczną, na policję, na prasę Springerowską, tylko ją oportunistycznie przemilczają, różnią się od Niemieckiej Partii Komunistycznej tylko tym, że są jeszcze mniej zakorzenione w masach, ale bardziej radykalne w słowach i teoretycznie bardziej znaczące. Praktycznie sprowadzają się do poziomu burżuazyjnych prawników, którzy chcą popularności za wszelką cenę, popierają kłamstwa burżuazji, że w tym państwie można jeszcze coś osiągnąć środkami demokracji parlamentarnej, podburzają proletariat do walk, które w obliczu potencjału przemocy w tym państwie mogą być tylko przegrane – w barbarzyński sposób. O komunistach w Ameryce Łacińskiej Debray pisze: “Te marksistowsko-leninowskie frakcje czy partie poruszają się w tych samych granicach problemów politycznych, które są kontrolowane przez burżuazję. Zamiast je zmieniać, przykładają się do tego, że stają się one coraz trwalsze. (...)“
Tysiącom uczniów i młodzieży, które ze swego upolitycznienia w czasie ruchu studenckiego po raz pierwszy wyciągnęły wniosek, żeby nie poddać się kapitalistycznemu wyzyskowi i uciskowi w zakładach, organizacje te nie oferowały żadnej perspektywy politycznej, jedynie propozycję przystosowania się do tego wyzysku i ucisku. W sprawie przestępczości wśród młodzieży zajmowały praktycznie takie samo stanowisko jak dyrektorzy więzień, w sprawie towarzyszy siedzących w mamrze – takie samo jak sędziowie, w sprawie podziemia – takie samo jak pracownicy socjalni.
Bez praktyki sama lektura “Kapitału” nie jest niczym innym jak tylko burżuazyjnymi studiami. Bez praktyki wyjaśnienia programowe są tylko gadaniną. Bez praktyki internacjonalizm proletariacki jest tylko przechwałkami. Stanowiska proletariackiego nie można zajmować tylko w teorii, bez przełożenia na praktykę.
Frakcja Armii Czerwonej mówi o prymacie praktyki. Czy słuszne jest teraz organizować zbrojny opór, zależy od tego, czy jest to możliwe; a czy jest to możliwe, o tym może rozstrzygnąć tylko praktyka.

V.Partyzantka miejska.

“A więc imperializm i wszyscy reakcjoniści muszą w swej istocie, w perspektywie długookresowej, pod względem strategicznym, być traktowani jak to, czym w rzeczywistości są: jak papierowy tygrys. Na tym musimy opierać naszą myśl strategiczną. Z drugiej strony znowu są oni jednak żywymi, twardymi jak żelazo, rzeczywistymi tygrysami, które pożerają ludzi. Na tym musimy opierać naszą myśl taktyczną”
(Mao Tse-tung, przemówienie z dnia 1 grudnia 1958 r.)

Jeśli to prawda, że amerykański imperializm jest papierowym tygrysem, to znaczy że w ostatecznym rachunku można go zwyciężyć; i jeśli słuszna jest teza chińskich komunistów, że zwycięstwo nad nim możliwe jest tylko wtedy, gdy walka przeciw niemu będzie prowadzona we wszystkich zakątkach świata – jeśli to prawda, to nie ma podstaw do tego, żeby jakiś kraj czy jakiś region wykluczać z walki antyimperialistycznej, stawiać go poza jej nawiasem tylko dlatego, że w nim siły rewolucji są szczególnie słabe, a siły reakcji szczególnie silne.
Jak błędne jest zniechęcanie sił rewolucji przez to, że się ich nie docenia, tak samo błędne jest proponowanie im konfrontacji, w której mogą one jedynie zostać wypalone i zniszczone. Spór między uczciwymi towarzyszami z tych organizacji – gadułów pominiemy - a Frakcją Armii Czerwonej polega na tym, że my zarzucamy im zniechęcanie sił rewolucji, a oni nas podejrzewają, że wypalilibyśmy te siły. Prawdą jest, że to wytycza kierunek działań Frakcji Armii Czerwonej w zakładach i w osiedlach, ale wątpliwe jest, czy można je nazwać przeciąganiem struny. Dogmatyzm i awanturnictwo są z dawien dawna charakterystycznymi wypaczeniami w okresach słabości rewolucji w danym kraju. Ponieważ z dawien dawna anarchiści są najostrzejszymi krytykami oportunizmu, to anarchizm naraża się na zarzut, że sam jest oportunistyczny. To bardzo stara śpiewka.
Koncepcja partyzantki miejskiej pochodzi z Ameryki Łacińskiej. Tam jest ona tym, czym może stać się i u nas: rewolucyjną metodą interwencji słabych na ogół rewolucyjnych sił.
Partyzantka miejska wychodzi od tego, czego nie da pruski porządek w marszu, w którym wielu tak zwanych rewolucjonistów chce prowadzić lud do walki rewolucyjnej. Wychodzi od tego, że wtedy, gdy wyklaruje się sprzyjająca sytuacja dla walki zbrojnej, za późno będzie dopiero ją przygotowywać, że bez rewolucyjnej inicjatywy w kraju, którego potencjał przemocy jest tak duży, a rewolucyjne tradycje tak zniszczone i słabe jak w Republice Federalnej, nie będzie rewolucyjnej orientacji nawet wtedy, gdy warunki do walki rewolucyjnej będą bardziej sprzyjające niż dziś na podstawie samego politycznego i gospodarczego rozwoju późnego kapitalizmu.
Partyzantka miejska jest więc konsekwencją negacji demokracji parlamentarnej, bardzo długo uprawianej przez samych jej przedstawicieli, nieuchronną odpowiedzią na ustawy o stanie wyjątkowym i ustawę o granatach, gotowością do walki przy użyciu środków, które system przygotowuje przeciw swoim przeciwnikom. Partyzantka miejska opiera się na uznaniu faktów zamiast bronienia się przed faktami.
Czego może dokonać partyzantka miejska, tego częściowo dowiódł już ruch studencki. Może ona agitację i propagandę, do której jeszcze sprowadza się lewicowa robota polityczna, uczynić konkretną. Można to sobie wyobrazić na przykładzie prowadzonych przez studentów z Heidelbergu kampanii przeciw Springerowi i przeciw zaporze w Carbora-Bassa(11), strajków okupacyjnych we Frankfurcie na znak protestu przeciw pomocy wojskowej Republiki Federalnej dla reżimów kompradorskich w Afryce, przeciw klasowemu wymiarowi sprawiedliwości i więziennictwu oraz sprawiedliwości wewnątrzzakładowej, czyli straży przemysłowej. Może ona skonkretyzować werbalny internacjonalizm w postaci zaopatrywania w broń i pieniądze. Może ona stępić broń systemu – delegalizację komunistów, przez to że organizuje podziemie, które wymyka się interwencji policji. Partyzantka miejska jest bronią w walce klasowej.
Partyzantka miejska jest walką zbrojną, taką samą, jaką stosuje policja, która bezwzględnie robi użytek z broni palnej, klasowy wymiar sprawiedliwości, który uniewinnia Kurrasa(12), a naszych towarzyszy pogrzebałby za życia, gdybyśmy ich przed nim nie ukryli. Partyzantka miejska polega na tym, żeby nie dać się zdemoralizować przemocy systemu.
Partyzantka miejska ma na celu niszczenie lub obezwładnianie państwowego aparatu panowania w określonych miejscach, zniszczenie mitu o wszechobecności i nienaruszalności systemu.
Partyzantka miejska zakłada organizowanie nielegalnego aparatu, to jest lokali, broni, amunicji, samochodów, dokumentów. Przy tym szczególnie trzeba zwrócić uwagę na to, co opisywał Marighela w swym “Minipodręczniku partyzantki miejskiej”. I jeszcze na to, że zawsze jesteśmy gotowi powiedzieć każdemu to, co musi wiedzieć, gdy chce to zrobić. Wiemy jeszcze niewiele, ale coś już wiemy.
Ważne jest, aby nabrać legalnych doświadczeń politycznych, zanim zdecydujemy się walczyć zbrojnie. Jeżeli dla kogoś przyłączenie się do rewolucyjnej lewicy miałoby być tylko kwestią przemijającej mody, to lepiej niech nie zamyka sobie drogi odwrotu.
Frakcja Armii Czerwonej i partyzantka miejska przeprowadzają jasną linię podziału między sobą a wrogiem i dlatego są najostrzej zwalczane. To zakłada tożsamość polityczną, czyli że pewien proces uczenia się już się zaczął.
Nasza początkowa koncepcja organizacyjna obejmowała połączenie partyzantki miejskiej i roboty w dołach partyjnych. Chcieliśmy, żeby każdy z nas równocześnie współpracował na osiedlu czy w zakładzie z istniejącymi tam grupami socjalistycznymi, wpływał na proces dyskusji, zdobywał doświadczenie, uczył się. Ale okazało się, że to nie wychodzi, że kontrola, którą policja polityczna ma nad tymi grupami, terminami ich spotkań i treścią dyskusji, już teraz sięga tak daleko, że nie można się tam pokazywać, jeśli chce się pozostać poza kontrolą, że jeden i ten sam człowiek nie może łączyć roboty legalnej z nielegalną.
Partyzantka miejska zakłada wyjaśnienie sobie własnej motywacji, bycie pewnym, że nie ulega się już propagandzie gazety “Obraz”, która jest w stanie tylko wydalać takie gówno, że nazywa rewolucjonistów antysemitami, kryminalistami, podludźmi, mordercami i podpalaczami, że się jest ponad tę propagandę – która ciągle jeszcze wywiera wpływ na opinię wielu towarzyszy o nas.
Wtedy oczywiście system nie pozostawia nam pola manewru, bo nie ma takiego środka, z oszczerstwami włącznie, którego oni nie zdecydowaliby się użyć przeciw nam. A nie ma żadnej gazety, która by miała inny cel niż obrona w ten czy inny sposób interesów kapitału - bo nie ma żadnej socjalistycznej gazety, która by nie opierała się głównie jeszcze na ręcznej dystrybucji wśród abonentów, a więc na przypadkowych, prywatnych, osobistych, burżuazyjnych formach przejściowych. Nie ma środków masowego przekazu informacji, które by nie były kontrolowane przez kapitał, dzięki ogłoszeniom, dzięki ambicjom dziennikarzy, by wejść do najwyższych kręgów establiszmentu, dzięki radom nadzorczym radia, dzięki koncentracji kapitału na rynku prasowym. Panują na tym rynku gazety klasy panującej, rozdzielone na poszczególne nisze rynkowe, rozwijające specyficzne dla różnych warstw ideologie, ale wszystko, co rozpowszechniają, służy ich utrzymaniu się na rynku. Dziennikarskim imperatywem kategorycznym jest sprzedaż. Wiadomości są towarem, informacja jest środkiem konsumpcji. Ale to się nie nadaje do spożycia, aż rzygać się chce na to. Przywiązanie czytelnika do gazety pełnej ogłoszeń, badania telemetryczne w telewizji - to wszystko jest po to, by nie pozwolić powstać żadnym sprzecznościom między nimi a publicznością, a zwłaszcza antagonistycznym, które miałyby jakieś następstwa. Kto chce się utrzymać na rynku, musi się przyłączyć do najpotężniejszych, opiniotwórczych gazet; to znaczy zależność od koncernu Springera wzrasta wraz ze wzrostem samego koncernu, który zaczął już wykupywać prasę lokalną. Partyzantka miejska nie może od tych gazet oczekiwać niczego innego jak zgorzkniałej wrogości. Powinna zważać tylko na marksistowską krytykę i samokrytykę, i na nic innego. W tej sprawie Mao mówi: “Tylko ten, kto nie boi się, że zostanie rozdarty na strzępy, może odważyć się wysadzić z siodła cesarza”.
Postulaty długoterminowej roboty prowadzonej krok po kroku są słuszne, ale nie można tylko o tym mówić, trzeba to robić, odcinając sobie drogę odwrotu ku burżuazyjnym zajęciom, nie chcąc, bo nie mając możliwości zawieszenia rewolucji na kołku, co Blanqui patetycznie wyraził tak: “Obowiązkiem rewolucjonisty jest walczyć zawsze, walczyć mimo wszystko, walczyć aż do śmierci”.
Nie ma i nie było żadnej walki rewolucyjnej – czy to w Rosji, czy w Chinach, czy na Kubie, czy w Algierii, czy w Palestynie, czy w Wietnamie – która by nie kierowała się tą moralnością.
Wielu mówi, że polityczne możliwości organizacji, agitacji, propagandy jeszcze się nie wyczerpały, a dopiero wtedy, kiedy się wyczerpią, można stawiać sprawę uzbrojenia ludu. Odpowiadamy im: polityczne możliwości tak długo nie będą mogły być wykorzystane, jak długo walka zbrojna nie zostanie uznana za cel upolitycznienia, jak długo za taktycznymi określeniami reakcjonistów jako zbrodniarzy, morderców, wyzyskiwaczy, nie poznamy ich strategicznego określenia jako papierowych tygrysów.
O “propagandzie zbrojnej” nie będziemy mówić, tylko będziemy ją robić. Odbijanie więźniów nie wypływa z podstaw propagandowych, lecz jest ważne samo przez się. Napady na banki, za które próbuje się na nas zwalać winę, może będziemy robić, ale tylko dla niszczenia pieniędzy. Musieliśmy się nauczyć tego, o czym mówi Mao, że “świetny rezultat, kiedy wróg odmalowuje nas w czarnych barwach” zależy tylko od nas. Wielki krzyk, który się podniósł na nasz temat, zawdzięczamy latynoamerykańskim towarzyszom, temu że nauczyli nas przeprowadzania jasnej linii rozgraniczenia między nami a wrogiem, tak że klasy panujące tu z powodu podejrzewania nas o parę napadów na banki tak energicznie występują przeciw nam, jakbyśmy już zbudowali to, co dopiero zaczęliśmy budować: partyzantkę miejską Frakcji Armii Czerwonej.

VI.Legalność a nielegalność

“Rewolucja na Zachodzie, obalenie kapitalistycznej potęgi w jej twierdzy, jest nakazem chwili. Ma ona decydujące znaczenie. Dotychczasowa sytuacja w świecie nie zna żadnego kraju i żadnych sił, które byłyby w stanie zagwarantować pokojowy rozwój i demokratyczną stabilizację. Kryzys wykazuje skłonność do zaostrzania się. Odizolowywać się od niego jak zabita deskami prowincja albo odsuwać walkę na później oznaczałoby wpaść we wszechogarniającą klęskę jak śliwka w kompot”
(“Manifest”, teza 55).

Hasło anarchistów “Niszczcie to co was niszczy” ma na celu bezpośrednią mobilizację bazy, młodzieży: w więzieniach i domach, w szkołach i na uczelniach, zwraca się ku tym, którym żyje się najbardziej gówniano, chce osiągnąć spontaniczne zrozumienie, jest wezwaniem do bezpośredniego oporu. Hasło “Czarnej Potęgi” głoszone przez Stokely'ego Carmichaela(13): "Zaufaj swemu własnemu doświadczeniu!” znaczyło to samo. Hasło to wywodzi się z poglądu, że w kapitalizmie wszystko, ale to dosłownie wszystko, co nas uciska, gnębi, obciąża i nam przeszkadza, ma swe źródło w kapitalistycznych stosunkach produkcji, że każdy wyzyskiwacz pod jakąkolwiek postacią jest przedstawicielem klasowego interesu kapitału, to znaczy naszym wrogiem klasowym.
Hasło to jest o tyle słuszne, że jest proletariackie i odnosi się do walki klasowej. Ale jest i fałszywe, gdyż umożliwia rozprzestrzenianie fałszywej świadomości – i to trzeba im powiedzieć w pysk – że organizacja jest drugorzędna, dyscyplina burżuazyjna, a klasowa analiza zbędna. Bez organizacyjnego uwzględnienia dialektyki legalności i nielegalności będą oni bezbronni wobec zaostrzonych represji w odpowiedzi na ich akcje, będą legalnie zatrzymywani. Pogląd niektórych organizacji, że “komuniści nie są tak naiwni, by sami siebie delegalizować”, jest na rękę tylko klasowemu wymiarowi sprawiedliwości i nikomu innemu. Gdyby chodziło w nim o to, że bezwzględnie trzeba wykorzystywać legalne możliwości komunistycznej agitacji i propagandy, organizacji, politycznej i ekonomicznej walki, i nie wolno lekkomyślnie z nich rezygnować, to byłby słuszny – ale wcale nie o to w nim chodzi. Tylko o to, że granice, które państwo klasowe i jego sprawiedliwość zakreślają robocie socjalistycznej są wystarczające dla wykorzystania wszystkich możliwości, że trzeba się trzymać tych ograniczeń, że przed nielegalnymi napaściami tego państwa, które zawsze będą legalizowane, trzeba bezwarunkowo ustępować i zachowywać legalność za wszelką cenę. Nielegalne zatrzymania, oskarżenia o terror, napaści policji, ucisk i wymuszenia prokuratury – nic to, komuniści nie są tak naiwni...
Pogląd ten jest oportunistyczny. Jest niesolidarny. Spisuje na straty towarzyszy w mamrze, wyklucza organizację i polityzację w ruchu socjalistycznym wszystkich tych, którzy z powodu swego pochodzenia i położenia społecznego nie mogą żyć inaczej niż na sposób kryminalny: podziemia, lumpenproletariatu, niezliczonej młodzieży proletariackiej, robotników cudzoziemskich. Służy teoretycznemu uznaniu za kryminalistów wszystkich tych, co nie przyłączą się do organizacji. I jest głupi.
Legalność jest kwestią władzy. Stosunek między legalnością a nielegalnością trzeba określić jako sprzeczność panowania reformistycznego i faszystowskiego, którego bońskimi przedstawicielami są teraz “lewicowa” koalicja socjaldemokratyczno-liberalna i prawicowi Barzel i Strauß, publicystycznymi przedstawicielami np. “lewicowe": “Gazeta Południowoniemiecka”, “Gwiazda”, Program Trzeci Radia Zachodnioniemieckiego, SFB, “Przegląd Frankfurcki” i prawicowe: koncern Springera, Radio Wolny Berlin, Program Drugi Telewizji Niemieckiej i “Kurier Bawarski”, których policja stosuje albo “lewicową” linię monachijską, albo prawicowy “model berliński”, których organem wymiaru sprawiedliwości jest “lewicowy” Związkowy Sąd Administracyjny i prawicowy Związkowy Sąd Najwyższy.
Linia reformistyczna ma na celu łagodzenie konfliktów przez instytucjonalizację (współzarządzanie zakładami przez załogi), przez obietnice reform (np. w więziennictwie), przez werbalne przyznanie złego stanu rzeczy (np. w oświacie publicznej w Hesji i Berlinie), po to usuwa stare kości niezgody (po to np. kanclerz klęczał przed Polakami), po to łagodzi prowokacje (np. miękka linia postępowania monachijskiej policji i Związkowego Sadu Administracyjnego w Berlinie). To należy do łagodzącej konflikty taktyki reformizmu – poruszać się trochę w granicach legalności, a trochę poza nimi, co daje mu cień legitymizacji i wobec konstytucji, i wobec biednych, co ma na celu scalanie sprzeczności, co pozwala zabić lewicową krytykę, co ma na celu utrzymanie młodzieżówki przy SPD. To, że linia reformistyczna jest w sensie długotrwałej stabilizacji kapitalistycznego panowania linią bardziej efektywną, nie ulega wątpliwości, tylko wiąże się ona z określonymi założeniami. Zakłada ona rozwój gospodarczy, ponieważ np. “miękka linia” policji monachijskiej jest o wiele bardziej kosztowna niż “twarda linia” berlińskiej – jak jasno wykazał monachijski prefekt policji: “Tysiąc ludzi może być trzymanych w szachu albo przez dwóch policjantów uzbrojonych w karabin maszynowy, albo przez stu policjantów uzbrojonych pałki gumowe. Jeśli nie będą mieli nawet takiej broni, to potrzeba będzie do tego celu trzystu lub czterystu policjantów”. Linia reformistyczna nie przewiduje jednak użycia broni, chyba że przeciw zorganizowanej opozycji antykapitalistycznej – jak zresztą widać na przykładzie Monachium.
Pod płaszczykiem reformizmu politycznego wzrasta w ogóle monopolizacja potęgi państwowej i gospodarczej, którą Schiller napędził swą polityką gospodarczą, a przeprowadził Strauß swą reformą finansową(14), zaostrza się wyzysk przez intensyfikację pracy i podział pracy w sferze produkcji, przez długotrwałe przedsięwzięcia racjonalizacyjne w sferze administracji i usług.
Że nagromadzenie przemocy w rękach nielicznych funkcjonuje tym bardziej bez oporu, kiedy się to robi bez zbędnego szumu, kiedy się przy tym unika niepotrzebnych prowokacji, które mogłyby wywołać niekontrolowane odruchy protestu – to można było wywnioskować z historii ruchu studenckiego i paryskiego maja. Dlatego Czerwone Komórki nie zostały jeszcze zakazane, dlatego zalegalizowano Niemiecką Partię Komunistyczną – choć formalnie nie cofnięto delegalizacji Komunistycznej Partii Niemiec! - dlatego są jeszcze strawne audycje telewizyjne i dlatego niektóre organizacje mogą jeszcze pozwolić sobie działać tak naiwnie, jak działają.
Obszar legalności, który oferuje reformizm, jest odpowiedzią kapitału na ataki ruchu studenckiego i APO – jak długo można sobie pozwolić na odpowiedź reformistyczną, jest ona efektywniejsza. Opierać się na tej legalności, polegać na niej, pojmować ją metafizycznie, projektować ją statystycznie, chcieć tylko jej bronić – to znaczy powtarzać błędy strategii stref samoobrony w Ameryce Łacińskiej, niczego się nie nauczyć, dać czas reakcji na sformowanie się, zreorganizowanie się, aby lewicę nie zdelegalizowała, lecz zniszczyła.
Willy Weyer (15) nie mówi nawet o tolerancji, tylko manewruje i tylko bezczelnie przeciwstawia się (“Robimy to i będziemy dalej robić!”) krytyce liberalnej prasy, która atakuje go za prewencyjne kontrole trzeźwości, czyli traktowanie kierowców jako potencjalnych przestępców – przez co pokazuje liberalnej prasie, że nic ona nie znaczy. Eduard Zimmermann chciałby wszystkich ludzi uczynić policjantami, koncern Springera wywiera wpływ na komendę policji w Berlinie, dziennikarz “Gazety Berlińskiej” Reer zaleca sędziom berlińskiego sądu penitencjarnego, kogo mają aresztować. Ma miejsce masowa mobilizacja w sensie faszyzmu, “energicznych kroków”, kary śmierci, użycia sił uderzeniowych – a “nowy wygląd”, który administracja Brandta/Heinemanna/Scheela nadała polityce Bonn, jest tylko fasadą.
Towarzysze, którzy problem legalności i nielegalności traktują tak powierzchownie, nawet usłyszawszy o amnestii(16) myśleli, że złapali Pana Boga za nogi, tymczasem wyrwała ona kły ruchowi studenckiemu. Przez to, że setki studentów przestano traktować jak kryminalistów, uwolniono się od strachu ich dalszej radykalizacji, bo przypomniano im energicznie, co warte są przywileje burżuazyjnego studenckiego życia – za cenę traktowania uniwersytetu jako fabryki wiedzy zyskuje się awans społeczny. Tak zostały odbudowane bariery dzielące ich od proletariatu, dzielące powszedni, ale uprzywilejowany dzień na studiach od powszedniego dnia robotników i robotnic pracujących na akord, których ten sam wróg klasowy nie amnestionował. Tak teoria znów została oddzielona od praktyki. Sprawdziło się równanie, mówiące że amnestia równa się uspokojenie.
Socjaldemokratyczna inicjatywa wyborcza, zrozumiana i uczczona przez niektórych czcigodnych pisarzy – nie tylko przez pierdolonego Grassa – jako próba pozytywnej, demokratycznej mobilizacji, jak również obrona przed faszyzmem, zmienia rzeczywistość niektórych wydawnictw i redakcji radiowych i telewizyjnych, nie poddanych jeszcze presji monopolu na “racjonalizację”, a nie nadążających jako nadbudowa, w ogólną rzeczywistość polityczną. Obszary zaostrzonej represji – to nie te, z którymi pisarz ma przede wszystkim do czynienia: więzienia, klasowy wymiar sprawiedliwości, narzucanie pracy na akord, wypadki przy pracy, branie produktów w sklepie na kredyt, szkoła, “Gazeta Berlińska” i “Obraz”, mieszkania na przedmieściach w domach jak koszary, getta dla cudzoziemców – dla pisarzy wszystko to jest najwyżej problemem estetycznym, a nie politycznym. Legalność jest ideologią parlamentaryzmu, partnerstwa społecznego, społeczeństwa pluralistycznego. Staje się fetyszem, gdy ci, którzy o nią kołaczą, ignorują to, że telefony mogą być legalnie podsłuchiwane, poczta legalnie cenzurowana, sąsiedzi legalnie przesłuchiwani, konfidenci legalnie opłacani – że legalnie da się zauważyć, iż robota polityczna musi być równocześnie legalna i nielegalna, jeśli nie ma być narażona na permanentne napaści policji politycznej.
Nie nastawiamy się na żywiołową antyfaszystowską mobilizację przez faszystowski w istocie terror, nie utożsamiamy legalności z korupcją i wiemy, że nasza robota może stanowić pretekst, jak dla Willy'ego Weyera alkohol, dla Straußa wzrastająca przestępczość, dla Barzela polityka wobec Wschodu, dla frankfurckiego taksówkarza przejechanie na czerwonym świetle przez Jugosłowianina, a dla zabójcy złodzieja samochodów w Berlinie sięganie przez niego do kieszeni.
A jeszcze lepszym pretekstem jest to, że jesteśmy komunistami, więc od tego, czy się organizujemy i walczymy, zależy to, czy terror i represje wywołają tylko strach i rezygnację, czy sprowokują opór oraz klasową nienawiść i solidarność, czy całe przedstawienie pójdzie gładko po myśli imperializmu, czy nie. To zależy od tego, czy komuniści są tak naiwni, żeby pozwolić ze sobą zrobić wszystko, czy też legalność itd. wykorzystają do tego, by organizować nielegalność, zamiast fetyszyzować legalność kosztem nielegalności.
Los, który spotkał Partię Czarnych Panter i Lewicę Proletariacką(17) mógł być oparty na wszelkim błędnym oszacowaniu, które nie bierze pod uwagę faktycznej sprzeczności między konstytucją a realizacją konstytucji i jej zaostrzeniem, gdy na porządku dziennym staje sprawa zorganizowanego oporu, nie bierze pod uwagę, że warunki legalności przez aktywny opór w sposób konieczny się zmieniają i że dlatego konieczne jest wykorzystanie legalności równocześnie i do walki politycznej, i do organizowania nielegalności, a błędem jest czekać na delegalizację jako decydujący cios ze strony systemu, bo wtedy będzie to już równało się ciosowi niszczącemu i to równanie również się sprawdzi.
Frakcja Armii Czerwonej organizuje nielegalność jako pozycję ofensywną do interwencji rewolucyjnej.
Robić partyzantkę miejską – to znaczy ofensywnie prowadzić antyimperialistyczną walkę. Frakcja Armii Czerwonej ustanawia połączenie walki legalnej z nielegalną, narodowej z międzynarodową, politycznej ze zbrojną, strategicznego i taktycznego określenia międzynarodowego ruchu komunistycznego.
Partyzantka miejska – to znaczy rewolucyjne interweniowanie tu i teraz, mimo słabości sił rewolucyjnych w Republice Federalnej i Berlinie Zachodnim!
Siły rewolucyjne albo rozwiążą problem, który mają rozwiązać, albo same staną się problemem. Trzecie wyjście nie istnieje. To gówno było od wielu dziesięcioleci, od wielu pokoleń badane i opiniowane ze wszystkich stron. Jak powiedział Cleaver(18), “ja tylko uważam, że to co się dzieje w naszym kraju, zostało już wystarczająco przeanalizowane”.

POPRZYJMY WSZYSCY WALKĘ ZBROJNĄ!
WOJNA LUDOWA AŻ DO ZWYCIĘSTWA!

Źródło: “Wybrane dokumenty historii: Republika Federalna Niemiec. Frakcja Armii Czerwonej”, wyd. “Raporty polityczne GNN”, Kolonia, październik 1987 r., wydanie I, Nr 1 str. 337 i nn., Nr 2 str. 22 i nn.)

Przypisy:

(1) Michele Ray – dziennikarka francuska.

(2) Georg Linke - bibliotekarz w Instytucie Spraw Społecznych, który padł przypadkową ofiarą strzelaniny.

(3)Genscher .i Zimmermann – Hans Dietrich Genscher był w latach 1969-1974 ministrem spraw wewnętrznych RFN, następnie ministrem spraw zagranicznych. Eduard Zimmermann był i jest prezenterem programu telewizyjnego pt.: “Śledztwo zostało wznowione”.

(4)Manifest - znacząca grupa włoskiej Nowej Lewicy, wykluczona w 1969 r. z Włoskiej Partii Komunistycznej za odchylenie lewicowe; we wrześniu 1970 r. ogłosiła “Platformę Manifestu – konieczność komunizmu”, składającą się z 200 tez. Po niemiecku ukazała się ona w 1971 r. w Berlinie Zachodnim, wydana przez wydawnictwo Merve.

(5) Barzel - od 1960 r. członek Zarządu Związkowego CDU, w latach 1962-1963 minister ds. NRD w rządzie Adenauera, od 1964 r. przewodniczący frakcji parlamentarnej CDU/CSU, od 1971 r. przewodniczący CDU, w 1973 r. złożył rezygnację z obu funkcji. W 1982 r. ponownie minister ds. NRD, od 1983 r. przewodniczący Bundestagu, w 1984 r. ustąpił w atmosferze skandalu korupcyjnego.

(6) Komisja trójstronna i jej siatka płac – chodzi tu o decyzje podejmowane na wniosek rządu na regularnych jego naradach ze związkami kapitalistów i bonzami związków zawodowych.

(7) Strajki z września 1969 roku - były to tak zwane dzikie strajki, to znaczy podjęte wbrew woli bonzów związkowych i wbrew ich zobowiązaniom wobec rządu i kapitalistów; uczestniczyło w nich około 150 tysięcy robotników, głównie w przemyśle stalowym i górnictwie. Wywalczyli oni sobie podwyżki płac do 10%. Strajki te miały wielkie znaczenie dla ukształtowania się w RFN Nowej Lewicy.

(8) Herbert Marcuse - szermierz teorii krytycznej, o wielkim wpływie na APO. Główne dzieła: “Krytyka czystego rozumu” (1966), “Człowiek jednowymiarowy” (1967), “Próba wyzwolenia” (1969).

(9) Partia Czarnych Panter – rewolucyjna partia Czarnych Amerykanów, która uważała wielkomiejskie getta za “wewnętrzne kolonie USA” i próbowała uzbrajać ich mieszkańców, aby bronić się przed napaściami organów państwowych. Założona została w 1966 r. przez Hueya Newtona, Bobby'ego Seala i innych. Zniszczona została w 1971 r. przez kampanię policji i wymiaru sprawiedliwości, jedną z największych w historii USA – tylko w latach 1968-1969 w ciągu 18 miesięcy 28 członków partii zostało zastrzelonych przez policję.

(10) R. Debray - czołowy propagator teorii "foquismo" w Ameryce Łacińskiej. Jej nazwa pochodzi od hiszpańskiego słowa “foco” (ognisko); głosiła ona, że rozpalenie małego ogniska walk rewolucyjnych na wsi będzie iskrą wywołującą masowy bunt chłopów, a ponieważ doświadczenie walki sproletaryzuje rewolucyjną awangardę i chłopstwo, to wojnę partyzancką można traktować jako namiastkę partii leninowskiej. Później Debray “ustatkował się” i został doradcą politycznym socjaldemokratycznego prezydenta Francji Mitterranda.

(11) Zapora w Carbora-Bassa - w Mozambiku, ówczesnej kolonii portugalskiej, była największym tego rodzaju przedsięwzięciem w Afryce; od 1969 r. pięć zachodnioniemieckich koncernów uczestniczyło w jej budowie. Projekt ten wzmacniał gospodarczo i politycznie Portugalię, a czerpały z niego zyski przede wszystkim reżimy Południowej Afryki i ówczesnej Rodezji (dziś Zimbabwe). Portugalia chciała w związku z tym przesiedlić do Mozambiku milion białych kolonistów. Wiele państw afrykańskich, także Organizacja Jedności Afrykańskiej, Front Wyzwolenia Mozambiku i inne ruchy wyzwoleńcze protestowały przeciw temu. Front wystosował nawet w tej sprawie list otwarty do ówczesnego kanclerza RFN, socjaldemokraty Brandta.

(12) Kurras - policjant, który 2 czerwca 1967 r. w Berlinie Zachodnim zastrzelił studenta Benno Ohnesorga, biorącego udział w demonstracji protestacyjnej przeciw wizycie szacha Iranu. Kurras stanął przed sądem, ale został uniewinniony, a później nawet awansował.

(13) Stokeley Carmichael – czołowy działacz ruchu “Czarna Potęga”, który prowadził walkę zbrojną w USA.

(14) Strauß i Schiller - ministrowie w w rządzie “wielkiej koalicji” CDU-CSU-SPD w latach 1966-1969. Franz Josef Strauß, polityk z CSU, w rządach chadeckich od 1953 do 1966 r. był ministrem różnych resortów (kolejno: do zadań specjalnych, energetyki jądrowej i obrony narodowej), w rządzie “wielkiej koalicji” CDU-CSU-SPD w latach 1966-1969 ministrem finansów. Karl Schiller z SPD był zaś w tym rządzie ministrem gospodarki.

(15) Weyer - polityk z FDP, minister spraw wewnętrznych Nadrenii Północnej – Westfalii, zdecydowany zwolennik uzbrojenia i militaryzacji policji.

(16) Amnestia – w maju 1970 r. socjaldemokratyczno-liberalny rząd Willy'ego Brandta zliberalizował prawo o zgromadzeniach, a prezydent RFN, Gustav Heinemann z SPD, wydał dekret o udzieleniu amnestii skazanym w czasie ruchu studenckiego za przestępstwa przeciw prawu o zgromadzeniach, odbywającym kary nie wyższe niż 8 miesięcy więzienia.

(17) Lewica Proletariacka – maoistowska organizacja francuskiej “Nowej Lewicy”, zdelegalizowana w maju 1970 r. Na znak protestu przeciw tej delegalizacji pisarz i filozof Jean-Paul Sartre zaczął wydawać gazetę “Sprawa Ludu”, sympatyzującą z Lewicą Proletariacką.

(18) Eldrige Cleaver – przywódca partii Czarnych Panter.