Scytyjskość

Starożytni Scytowie stanowili jeden z etnosów określanych przez ówczesnych Greków jako barbarzyńcy. Podobnie klasyfikowano jeszcze Traków, Lidów, Medów czy Persów, następnie Celtów itd. Wszystkie te ludy można określić jako pierwotne żywioły indoeuropejskie – aryjskie, gdyż w owych czasach (VII, VI wieki przed narodzeniem Chrystusa) poszczególne gałęzie tej wielkiej rodziny językowo-rasowej dopiero się wyodrębniały, dopiero zdobywały swoje miejsce z historii, tysiąc lat wcześniej wychodząc ze swojej stepowej praojczyzny na podbój kontynentu eurazjatyckiego. Scytyjska przestrzeń życiowa rozciągała się na wyjątkowo szerokim obszarze, od środkowoazjatyckich gór Ałtaju i Tien-Szanu (prawie Mongolia, Chiny) na zachód przez nieckę Turanu po położone nad Morzem Czarnym równiny pontyjskie. Byli koczownikami, a więc ich ojczyzną był cały ten obszar, po którym stale się przemieszczali. W swoich wyprawach wojennych dotarli do Azji Przedniej, przez Mezopotamię do egipskiej Syropalestyny (za faraona Psametycha I, co wspomina Herodot). Byli ludem wojowniczym, niespokojnym, przez stulecia nie dającym się okiełznać a zajmującym się głównie napadaniem na obrzeża cywilizacji. 
Scytowie pozostawili po sobie wiele śladów. Bardzo znana jest ich wytworna kultura materialna, której zabytki są odnajdywane do dziś w kurhanach usypywanych jako grobowce dla poległych scytyjskich arystokratów-wojowników. Należy tu broń – jak miecze, dzidy, toporki, łuskowe pancerze, tarcze czy hełmy; następnie biżuteria, posążki czy naczynia, z wyobrażeniami zwierząt istniejących bądź legendarnych (lwy, jelenie, kozły, dziki czy gryfy). Musimy pamiętać o tym, że to dorobek ludności koczowniczej, ustawicznie wojującej – a która potrafiła jednak wydać z siebie zdolnych rzemieślników, w celu uhonorowania swojej warstwy panującej. Może nie był to wdowi grosz, ale dobrze świadczy o oddaniu wobec swoich watażków. Ci panowie, wiodący stepowe zagony na zgubę spokojnych rolników czy kupców brali jednocześnie odpowiedzialność za los swoich dzikich wojowników, od umiejętnego poprowadzenia wyprawy, a więc jej powodzenia, uzależniając materialne możliwości dalszego bytowania. Oczywiście, z przyrodą umieli sobie radzić, ale egzystencja w końskim siodle przy minimalnej konsumpcji zdecydowanie nie jest w stylu porywczego rozbójnika.

Scytowie wreszcie wydali z siebie wiele ludów jako swoich następców, by w kolejnych wiekach stanowiły one postrach osiadłych cywilizacji, nieustannie je niepokoić, dokonywać wielkich, dokuczliwych czy szaleńczych czynów, podsycać strach przed otwartą przestrzenią, stanowić podłoże dla niedorzecznych a fascynujących legend (jak podana przez Herodota wieść o plemieniu cyklopów pilnujących złóż złota gdzieś koło obecnego Ałtaju), w poszukiwaniu korzyści przemierzać wzdłuż i wszerz kontynenty a w końcu dawać początek historycznym państwom na gruzach upadłych już struktur. Od Scytów dzielonych m.in. na Skolotów, Saków i Massagetów wyszli w końcu Sarmaci (od III w. przed Chrystusem), by podzielić się na Jazygów, Roksolan i Alanów. Według spopularyzowanych legend to właśnie Sarmaci mieli dać początek polskiej szlachcie panującej nad słowiańskim ludem, co udowadnia się irańskim pochodzeniem wyobrażeń zawartych w herbach (wiązanych z tamgami, znakami stepowców), prawdopodobnie również nazwy Serbów i Chorwatów pochodzą od określeń ich odłamów. Nad Dunajem, w Kotlinie Karpackiej Sarmaci bywali sprzymierzeńcem Germanów, Daków czy Illirów w walce przeciwko Rzymowi. Jazygowie i Alanowie – te nazwy zapamiętajmy, towarzyszą bowiem nastąpieniu i rozwojowi europejskiego Średniowiecza. Ci pierwsi, znani właśnie z walk z Rzymem, po podbiciu w IV wieku przez Gotów pojawiają się nagle kilkaset lat później jako uchodźcy ze wschodu, przybywający w r. 1100 na służbę króla Węgier Władysława I, gdzie utworzyli własny komitat (ich zhungaryzowane resztki do dziś żyją po wsiach). Alanowie – historia długa i ciekawa. Wychodząc z Kaukazu, na przełomie IV i V wieku ich odłam dołącza do barbarzyńskich Germanów nękających granice pogrążonego w dekadencji Imperium Rzymskiego. Wespół z Wandalami przechodzą wzdłuż Dunaju, za Ren do Galii i dalej przez Hiszpanię, lądując w końcu w północnej Afryce i wokół Kartaginy zakładając Regnum Vandalorum et Alanorum (w latach 429-39. To na czas tego podboju przypada śmierć świętego Augustyna w oblężonej przez barbarzyńców Hipponie). Ich udział w tej wędrującej masie musiał być znaczny, skoro jeszcze ostatni władca tego upadłego pod ciosami Bizantyjczyków państwa, Gelimer, używał tytułu króla obu tych nacji. Oto iście transkontynentalny wymiar awanturnictwa pozostającego na usługach konieczności historycznych. 


 Zaiste warte zbadania są przeobrażenia mentalności, przyzwyczajeń i upodobań naszych Scytów podczas tej wędrówki na przełomie epok. Jednak ostali się oni na Kaukazie, w średniowieczu mając tam własne królestwo, aż do upadku uparcie walczące z mongolskim najazdem. Od nich pochodzą dzisiejsi Osetowie, dążący do zjednoczenia zasiedlonych przez siebie terytoriów pod egidą rosyjską a w sprzeciwie wobec atlantyckoskrętnej Gruzji (gdzie część ich ziem leży). Zachowali oni do dziś starożytne indoeuropejskie idealne wzorce społeczne (tzw. ideologia trzech funkcji*), zawarte w eposie o Nartach, przedmiocie badań komparatysty Jerzego Dumézila. Nazwa Alania jest dziś używana jako inne określenie Osetii Północnej, choć jako posiadająca znaczenie metahistoryczne* doskonale kwalifikuje się na mit państwowotwórczy przyszłego zjednoczonego bytu politycznego Osetów. 

 
Wyciągnijmy wnioski z tego obszernego dziedzictwa. Jest ono dla nas głównie symboliczne, ponieważ nie jesteśmy ich bezpośrednimi spadkobiercami. Łączy nas przestrzeń i jej umiłowanie, uznanie dla żywiołowości – analogicznie do naszej duchowej, czy źródłowa indoeuropejskość, do której pierwotnych form pragniemy nawiązywać. Nie może być to powielaniem, a jedynie twórczym uznaniem dla tego miana, dokonanych pod nim czynów i przestrzeni na którym było ono obecne. Powinniśmy przywrócić je do obiegu pojęciowego, usadowić trwale na naszych pozycjach wojny kulturowej – niech znów będzie imieniem grozy i niszczycielstwa, świadomie skierowanego z naszej strony na zwyrodniałe, przeżywające się już pseudowartości statecznej „cywilizacji”. W tym rozumieniu scytyjskość wyrażałaby się przez sferę artystyczną, przez słowa i obrazy. Dzięki zakorzenieniu w historii starożytnej nazwa Scytów budzi określone skojarzenia. Użycie jej może być wyrazem woli przyjęcia na siebie piętna współczesnego barbarzyństwa, wyborem uzasadnionym dodatkowo przez preferencje etniczno-kulturowe. Od pierwotnego określenia grupy plemion irańskich jej znaczenie staje się szersze, obejmuje następnie kolejne ludy wiążące swoje losy z Wielkim Stepem, a więc liczną i niespokojną rasę żółtą, w końcu i Słowian, podstawową substancję transcywilizacyjnego Imperium Rosyjskiego. Ludy te są dzikie, niezbyt uległe „postępowi” i pozostają z dala od centrów cywilizacji zachodniej, do której czują zawiść z powodu jej ucisku. W celu jego utrącenia muszą zdobyć się na impuls pierwotnej dzikości, na powrót do surowego życia, które w rzeczywistości drzemie w nich pod cienkim lakierem burżujskiej ogłady. To przekonanie wyraził rosyjski poeta Aleksander Błok w swoim wierszu „Scytowie”* w okresie rewolucji 1917 r., którą (do pewnego czasu) uważał za szansę wyrażenia historycznej tożsamości tych etnosów. A więc mamy tu do czynienia z wyjściem poza pierwotne, gatunkowe znaczenie tego terminu, by wejść na arenę ścierania się żywiołów, pozostających jednak w stosunku podrzędnym wobec absolutnych wartości. O tym, czy dany żywioł jest dobry czy zły, decyduje aktualna konfiguracja historyczna, kondycja duchowa świata, stopień morfologicznego zaawansowania społeczności ludzkich etc.

Możemy przypatrzeć się jeszcze samemu terminowi „barbarzyńców”. Scytowie byli jednym z ludów barbarzyńskich. Dla starożytnych Greków barbarzyńcami byli ci, którzy nie znali ich języka, mówili nie zrozumiale. Podobnie w średniowieczu u Słowian, których określenie Niemców oznacza ludzi obcej mowy, wobec nas niemych. Oto ważkość więzi językowej, tego nośnika wspólnych wartości, dzięki któremu ludzie wzajemnie się rozumieją. Wobec obecnej dominacji nowomowy, coraz większej degeneracji i zanieczyszczaniu starych języków, ingerencji w esencjonalne znaczenie leksyki – spokojnie możemy uznać się za obcych, społeczność z całkowicie innego kręgu kulturowego. Jest to stwierdzenie faktu, łagodny uśmiech rzucony w dół rozdzielającej nas przepaści, ku rzece opanowanej przez całkowicie przeciwny nam prąd. Jesteśmy barbarzyńcami gwałcącymi pozytywizm ich kodu językowego, drącymi wyroby tych nawiedzonych encyklopedystów, nie ulegającymi powabowi ich zakłamanych słów – eufemizmów, politycznej poprawności, redefinicji. To tylko wstęp do palenia ich książek, obalania płyt pamiątkowych, łamania dysków zapisanych wirtualną treścią. Scytyjskość niech oznacza dziś kontrkulturę; czystą, dziką i pierwotną, mobilną i łupieżczą, wrogą wobec demoralizującego zasiedzenia.

Jak widać, po przebyciu i zakończeniu przez jakiś organizm jego naturalnej drogi rozwoju narosłe wokół niego skojarzenia przenoszą się w sferę duchową, by ogarniać kontekstem (a więc pojmowaniem przez kogoś) kolejną materię historyczną możliwą do wpisania w swój schemat (wyróżniki w rodzaju terytorium). Dlatego mamy dziś swobodę w określeniu, kogo można uznać za współczesnych Scytów. Ma to mało wspólnego z oryginalnym znaczeniem pojęcia, ale jest naturalne w sytuacji ciągłego przemieszczania się dyskursu. Pożądanym wydaje się być nawiązanie jakichś więzi z Alanami-Osetami, którzy byliby dla nas namacalnym dowodem zasadności mitu. Pozytywny kontakt z jakąkolwiek ich grupą kulturowo-polityczną uprawomocniałby nasze pretensje; zyskalibyśmy potwierdzenie u samego źródła. Wspólna propaganda w wykonaniu rzeczywistych Scytów, po wiekach dochodzących do głosu – oraz ich metafizycznych następców. Nieważne wtedy, co byłoby mówione; ważne za to, jak i przeciw komu. W epoce obecnego rozmycia tożsamości narodowych byłby to niemożliwy do racjonalnej weryfikacji poryw serc, zasadzający się na przywiązaniu do starożytnego mitu, swobodnie przemieszczającego się po czasie i przestrzeni. Byłby to szyld Nowej Prawicy, tym nowszej, im bardziej sięgającej w przeszłość. Orientacja na niezależne i kontestacyjne życie, wybiórczo korzystające z produktów dostępnych w otoczeniu.

Duchowa stolica Scytii znajduje się być może w Stalingradzie (wcześniej Carycynie, obecnie Wołgogradzie), mieście które dzięki krwawym walkom podczas II WŚ zasłużyło na rangę symbolu. Leży ono nad dolną Wołgą, rzeką stanowiącą oś rozwoju i łączności pomiędzy Azją a Europą. To tu koczowali Hunowie, Bułgarzy i Węgrzy, swoje państwo zbudowali judaistyczni Chazarowie, w jej dół spływali Waregowie, tu zostali Mongołowie i utworzyła się Złota Orda, istniały tatarskie chanaty, osiedlili się buddyjscy Kałmucy i prawosławni Kozacy. Tu musieli dotrzeć Niemcy, aby stabilnie usadowić się w Europie Wschodniej – i stąd mieli iść dalej, aby po zdobyciu Lebensraumu dotrzeć na spotkanie z sojuszniczymi Japończykami – Honorowymi Aryjczykami. Stalingrad jest sworzniem, utwierdzającym panowanie nad komunikacją między Rusią a Pontem, Kaukazem, Uralem i Kipczakiem. Jego utrzymanie jest konieczne dla oparcia się kontynentalnego korpusu o Kaukaz, to kolano Eurazji. Zapewnia to ochronę właściwego zaplecza, wklęsłego Turanu wraz z jego wewnętrznymi morzami. Jeśli kiedyś komuś uda zjednoczyć się kraje od Bałtyku po Sachalin, od Nowej Ziemi po Zatokę Perską, to jego stolica musi znajdować się na miejscu Stalingradu. Chociażby z szacunku dla starcia, w którym tytani czerwony i brunatny niczym Kozak i Tatarzyn chwycili się za łby, walcząc o wartość tej ziemi.

Scytyjskość ma więc również swoje konsekwencje geopolityczne. Działalność Scytów wiąże się z jasno zarysowanym obszarem, na swoich przybliżonych granicach dysponującym jeszcze dobrymi pozycjami do dalszej ekspansji, której przykład dali już nasi bohaterowie. Jest to kontynent eurazjatycki, stanowiący główną masę lądową globu, środek ciężkości świata, dzięki swojej różnorodności geograficznej obejmujący wiele stref przejściowych stanowiących drogi na kolejne kontynenty, jakby go – w uproszczeniu promieniście, choć nie w zbliżonych proporcjach w poszczególnych kierunkach – okalające. Eurazjaci mogą łatwo rozchodzić się w każdym kierunku, a i obrona ich rdzennych terytoriów nie stanowi problemu w skali globalnej. Idzie tylko o zjednoczenie Eurazji – kto to uczyni i na jakich warunkach. Zjednoczenie to jest konieczne w celu zgromadzenia wielozadaniowego potencjału, możliwego do mobilizacji oręża Tradycji, jej środka do ogólnoświatowej totalnej dominacji, bez której niemożliwe jest eschatologiczne uwieńczenie, dotarcie do właściwego celu bytu naszej Ekumeny. Nie można wprawdzie jasno stwierdzić, że jakkolwiek pojmowani Scytowie mają wyłączność na podążenie w tym kierunku, ale opowiedzenie się przeciwko którejś z obecnie grających stron automatycznie stawia nas jako drugą stronę, która musi dążyć do realizacji swoich pryncypiów na drodze kolejnych decyzji.




Obecnie to peryferie Eurazji – Iran, Korea Północna – wyróżniają się społeczno-politycznie na arenie międzynarodowej, kontestując obecny „ład”. Leżą one na granicach historycznego Pax Mongolica*, czyli najobszerniejszego, rdzeniowego wręcz fragmentu Eurazji, jaki udało się jednorazowo zjednoczyć, poddać jednolitej władzy. Było to na miarę ówczesnych (XIII-wiecznych) możliwości technicznych, a te dzisiaj są znacznie bardziej zaawansowane. Dzięki nim w zasięgu ręki jest uczynienie gospodarczego pożytku z lasów i pól Syberii, zagłębi metalurgicznych Uralu, kaspijskich złóż ropy i gazu, powiązanie ich z przecinającym w linii poziomej cały kontynent Jedwabnym Szlakiem – czego efektem byłoby utworzenie samowystarczalnego, zróżnicowanego geograficznie (ukształtowanie, surowce) systemu, zamkniętego naturalnymi granicami górskimi od wszelkiej interwencji z zewnątrz, która począwszy od wybrzeży Oceanu musiałaby przebyć tysiące kilometrów w celu wyrządzenia jakichkolwiek szkód. Dotyczy to nawet lotnictwa, które nie mogłoby przelecieć niezauważone nad tą ogromną przestrzenią. To, że Iran i Korea Północna stanowią aktualnie najbardziej dynamiczne forpoczty scytyjskości, potwierdzają sami Jankesi, lokalizując te kraje w tzw. osi zła*. Są one niejako potwierdzeniem zasadności historycznego doświadczenia, odizolowanymi resztkami wykrystalizowanymi w toku komplikacji dziejowych na styku granic ekspansji żywiołów stepowych i tubylczych kultur – czego wyrazem są panujące w nich oryginalne filozofie państwowe.

Powyższe słowa o geopolityce są oczywiście tylko zarysem, bezpiecznym wymacaniem kształtów pewnej potencji, na której drodze do całkowitej realizacji stoi sporo przeszkód. Niezależnie od tego, kto chciałby urzeczywistnić koncepcję jednolitego władztwa eurazjatyckiego, musi on dokonać zmian politycznych, religijnych i etnicznych (w tej kolejności!). Przyszłe współistnienie turkotatarskich sunnitów, aryjskich szyitów, postprawosławnych Słowian oraz buddyjskich, technokratycznych, komunistycznych itd. żółtych nacji Dalekiego Wschodu w żadnym wypadku nie może być pokojowe, na co nikt zresztą nie liczy. Już niedługo pewne żywioły zaczną ekspandować, niektóre zawrą ze sobą przymierza celem wypierania innych, dokona się podziału stref wpływów itd. Nas, Europejczyków, powinno interesować zwłaszcza to, kto po trupie państw postsowieckich jako pierwszy zjawi się nad Morzem Czarnym. Ameryki prawdopodobnie już wtedy nie będzie. Będzie to sytuacja rodem z sołowiowskiej „Krótkiej opowieści o Antychryście”*, dla której grunt stanowi powstanie zjednoczonego imperium kierującego się doktryną panmongolizmu, które zdobywa panowanie nad Europą. Nasza rzeczywistość nie jest jednak tak zdeterminowana, a zamiast żółtego buddyzmu przyszłość może należeć do chińskiego postkomunizmu, północnokoreańskiej idei dżucze, panturanizmu czy panislamizmu. Każdy z tych żywiołów może w pewnym momencie zejść się ze scytyjskością i w ten sposób dołożyć swój przyczynek do jej historycznej epopei.

Głos jak zawsze należy do ziemi. Odda się ona temu, kto będzie chciał i umiał ją wykorzystać. Step tak samo nadawał się dla koczownictwa, jak obecnie nadaje się dla rolnictwa i przemysłu. O ile to pierwsze było formą głównie utrzymania, to kolejne coraz bardziej zasadzają się na gospodarowaniu. A co przyjdzie po nich?


Ideologia trzech funkcji – zauważany u większości społeczności indoeuropejskich ich podział na trzy stany: kapłański, wojowniczy i wytwórczy. Główny temat życiowych badań francuskiego komparatysty Jerzego Dumézila (1898-1986), który ustalił jej religijne źródło, czyli wyprowadzające ten wzorzec z wyobrażeń idealnych, a nie z praktyki życiowej.
Metahistoryczne – tj. wyrastające z doświadczenia historycznego, ale wychodząc poza nie, stające się niezależne i niejako zwrotnie oddziałujące na bieg dziejów ze sfery ducha i jego wyobrażeń.
Aleksander Błok, „Scytowie” – wiersz napisany na początku roku 1918, w oczywisty sposób apoteozujący wschodnią barbarzyńskość, jej nadchodzącą zemstę na pasożytniczym Zachodzie. Polskie tłumaczenie: http://zakorzenianie.most.org.pl/ns_lip/14.htm
Pax Mongolica – określenie stosowane wobec sprawnie rządzonego mongolskiego imperium następców wielkiego chana Temudżyna, w którym władcy dla swojego pożytku dbali o rozwój miast, zezwalali na autonomiczny rozwój poddanych im wspólnot, nie ingerowali w kwestie religijne, a ich dwory przyciągały ludzi uczonych i wykształconych.
Oś zła – tworzą ją wprawdzie razem z karaibską Kubą, która jednak jest wyspą, a więc siłą rzeczy stanowi enklawę, anomalię – a i to (pod względem, politycznym) tylko od pewnego czasu. Być może ten czas już się kończy.
Włodzimierz Sołowiow, „Krótka opowieść o Antychryście” – opowiadanie mówiące o odbudowie z gruzów Europy (po panmongolskim najeździe), jej zjednoczeniu w państwo powszechne, opanowaniu przez Antychrysta i jego próbach utworzenia synkretycznej religii mondialistycznej.

REAKTOR