Tragedia głupoty - Eduard Limonow



W trzecim programie telewizyjnym pokazano film "Siedmiu Simieonów", dokładniej: dwa filmy o tragicznej i zbrodniczej rodzinie Owieczkinów. Pierwszy zrealizowany w 1985 roku, poświęcony jest szczęśliwej familii wunderkindów. Siedmiu braci - młodzieńców, podrostków i dzieci, najstarszy dwudziestoparolatek, najmłodszy pięciolatek, zakochało się w nowoorleańskim jazzie, sami nauczyli się grać i jako grupa jazzowa zyskali popularność w syberyjskim Irkucku, a nawet poza jego granicami. Matka, silna kobieta z szeroką twarzą rosyjskiej wieśniaczki, stoi na czele rodziny i kieruje zespołem. Mieszkają za zburzoną cerkwią, w drewnianej, syberyjskiej izbie z przybudówkami. Trzy krowy, siedem arów ziemi, na której uprawiają ogród. Idylla. Uśmiechnięte twarzyczki dzieci. Koszą siano, ustawiają stogi, uczą się melodii, kamera śledzi ich z zadowoleniem. Koncert: ociężałe twarze widzów, niektórzy z medalami, inni bez, z zachwytem przyglądają się występowi. Na scenie najmłodszy chłopczyk z kokardą gra na trąbce, chłopiec z kokardą uderza w klawisze pianina. "Simieonowie" na koncertach i festiwalach: w Prybałtyce...w Tbilisi...Oklaski.
Drugi film zrealizowano w 1988 roku. Rozpoczyna się obrazem spalonego brzucha rozwalonego samolotu. Płoną rozerwane odłamki. Pada śnieg. W szczątkach samolotu grzebią wojskowi i milicjanci. Wynoszą jakieś stopione, spalone kawałki, które się nazywają: "trup nr 1", 'trup nr 2" itd. Przyjrzawszy się uważnie, w końcu zauważasz, że to zwęglone korytka klatek piersiowych. Gdzie się podziały nogi, nie wiadomo. Razem dziewięć korytek. Pakują je do dziewięciu worków. Film powraca do początku wydarzeń.
8 marca 1988 roku siedmiu Simieonów oraz matka - mocna krowa - i siostra Olga, będąca w siódmym miesiącu ciąży, wsiedli do samolotu lecącego z Irkucka do Leningradu. Z instrumentami. Przy wejściu do samolotu nikt nie skontrolował ich bagażu, byli znani, swoi, byli osobliwością i dumą Irkucka. W kontrabasie ukryli m.in obrzynki, pistolet i amatorsko wykonane bomby. Gdzieś nad Leningradem starsi chłopcy Owieczkinowie rozkazali pilotom lecieć do Helsinek (później do Londynu). Jednak piloci nie otworzyli drzwi do kabiny. Samolot wylądował w Leningradzie. Domyśliwszy się tego, bracia zastrzelili stewardessę (która zapewniała, że wylądowali w Helsinkach). Niechlujnie i krwawo szturmowano samolot. Nastąpiła strzelanina, wybuchy, pożar. Wasilij, najstarszy z braci, zastrzelił matkę, bo prosiła o to. "Oderwało jej połowę czaszki" - zeznaje Igor, ocalony Simieon. Skupiwszy się w ogonie samolotu żyjący jeszcze członkowie rodziny wyciągnęli bomby. Przeżyła ciężarna Olga oraz najmłodszy Sierioża i Igor. Podczas procesu ten ostatni opowiadał: "Krzyczeli, żebym do nich przybiegł - umówiliśmy się, że jeśli się nam nie powiedzie, to się zabijemy - ale uciekłem, zamknąłem się w toalecie, jestem młody, zapragnąłem żyć. Tam u nich w ogonie rozległy się wybuchy i wystrzały. Oprócz pięciu Simieonów i ich matki zginęło troje pasażerów.
Między dwoma filmami - pierwszy różowo szczęśliwy, drugi tragiczny aż do spalonego mięsa - nie istnieje jakikolwiek związek. (Niepokoi tylko niewyjaśniona wypowiedź Olgi: "Bracia mówili: Urodzisz nie z Rosjanina - dziecko zadusimy". Ten wątek nie był kontynuowany.) Związków można się jedynie domyślać. Spróbowałem. Wydało mi się interesującym zastanowić się nad tym wydarzeniem, bo psychika Simieonów jest psychiką narodu rosyjskiego w jego skrajnych przejawach. Pierwsze co uderza, to głupota Simieonów. Ta rzeźnia, smażone mięso ludzkie wymieszane z fotelami samolotowymi - jest skutkiem zadziwiającej ciemnoty. Porywacze nie mieli pojęcia, że od dawna wszystkie kraje świata podpisały konwencję o piractwie powietrznym. Dokądkolwiek nie przylecieliby Simieonowie, potrząsając obrzynkami, aresztowano by ich i wydalono do ZSRR. Nieświadomość pchnęła więc rodzinę Owieczkinów do czynu z góry i na sto procent skazanego na niepowodzenie.
Dziesiątki przypadków uprowadzenia w ostatnich latach radzieckich samolotów są wynikiem przerażającego zacofania obywateli ZSRR, którzy wkraczają na drogę zbrodni z powodu bezdennej głupoty, l jeszcze jedno fałszywe przekonanie rodziny: zbyt wysokie mniemanie o swych możliwościach i zarozumialstwo. Bardzo przecenili swój talent. Młodzieńcom nie przyszło do głowy, że reakcje na ich talent w kraju i za granicą nie mogą być podobne. W kraju zaliczano ich do cennej kategorii osobliwości, do grupy w której hodowca nadzwyczaj okazałej dyni sąsiaduje z talentem, który na ziarnie pszenicy wyrzeźbił hymn Związku Radzieckiego oraz z najmniejszym karzełkiem świata. Syberyjscy chłopcy grają "czarny" jazz! Nie przypadkiem pięcioletni Sierioża stał się gwiazdą. Nauczycielka muzyki powiedziała, że to właśnie Sierioża miał największy talent, starsi bracia byli przeciętnymi muzykami-amatorami i to nawet w skali ZSRR. Na Zachodzie, nawet jeśli można wyobrazić sobie baśniowy, udany przelot, tragedia była nieunikniona. Nie zdołaliby nawet wyjść na scenę, nie mogliby rywalizować z zawodywymi muzykami jazzowymi, zresztą kto by im na to pozwolił. A do tego -nawet najlepsi jazzmani ciężko pracują na chleb. (Miałem okazję poznać i przyglądnąć się życiu Steve Lace, znanego muzyka jazzowego, tak więc wiem, o czym mówię).
Simieonowie spędzili kilka dni w Japonii na festiwalu amatorskich zespołów jazzowych. Zaproszono ich tam, jak zaprasza się australijskich Aborygenów, by na światowej wystawie rolniczej wykonali pląs myśliwych. Obca i dziwna kraina, ujrzana niemal jak seria żywych pocztówek, zraniła ich do głębi. Szybko się załamali. Najstarszy z braci, według wspomnień ocalonego Igora, próbował złapać taksówkę, aby wspólnie pojechać do Tokio, prosto do amerykańskiej ambasady, ambasady ojczyzny jazzu! Taksówki nie udało się złapać. Matka była wtedy nieobecna. Warto zauważyć, że nie powstrzymała ich matka, która pozostała w Irkucku, ale kłopot z taksówką!
W kraju ojczystym braci ceniono. Całą siódemkę przyjęto przecież do wyższej szkoły muzycznej. Uczyli się zaledwie dwa dni, po czym opuścili szkołę z własnej woli. Z rozwalającej się chłopskiej chałupy przeniesiono ich do dwóch mieszkań w nowym budownictwie. Ale rodzinie to nie wystarczało. Rodzina zaczęła zadzierać nosa. Owieczkinowie nie mogli zrozumieć, że sukcesu w kraju nie zawdzięczają muzycznemu talentowi, ale barwności, cyrkowej egzotyce siedmiu braci, najmłodszemu dziecku z trąbką i kokardą. Że widzowie przyglądają im się jak klownom i liliputom, lecz wcale nie słuchają... Łańcuch głupoty, aż do ostatniej: kretyńskiej próby wyważenia otwartych w 1988 roku drzwi na Zachód! "Owszem, wiedzieli, że z kraju można wyjechać legalnie - opowiada matka chrzestna chłopców - ale nie mieli krewnych za granicą. Bez zaproszenia krewnych trzeba by długo czekać, a im się spieszyło, drugiego wedle wieku chłopaka powinni wnet zabrać do wojska, a i trzeciego..."

Realizatorzy spróbowali znaleźć rozwiązanie tragedii Simieonów w przeszłości rodziny i w przeszłości kraju. W tym, że ojciec był alkoholikiem. W tym, że pijany stróż kołchozowy zastrzelił babkę, matkę matki Owieczkinów, za to, iż wykopała dziesięć kartofli z kołchozowego pola. Być może wzrusza to widza radzieckiego, ale ja nie mogę zapłakać nad nieszczęsnym losem chłopki pod władzą radziecką, zabitej za kartofle. Wiem bowiem, ze podobne tragedie zdarzają się wszędzie i zawsze. Całkiem niedawno, jak doniosły gazety francuskie, francuski chłop strzelał do ludzi wykopujących na jego polu marchew, jednego faceta zabił na miejscu, drugiego zranił w brzuch. Po dziesięciu dniach pisano z kolei, że inny chłop, czatując na terenie swej posiadłości na złodziei, zabił w ciemnościach dwunastoletniego chłopca. Trafił go w plecy. Jak widzimy, własności prywatnej chłopi potrafią bronić nie mniej absurdalnie i krwawo, niż kołchozowej... Autorzy filmu narzucali nam wyjaśnienie tragedii trudnościami życia rodziny. Tym, że nosili wodę ze studni, tym że spali we dwóch na jednym łóżku, że mieli kłopoty z utrzymaniem trzech krów i ogrodu. To znaczy, że w drugim filmie podważono wszystko, co w pierwszym sławiono jako egzotykę i zachwycającą bliskość z naturą. Dojenie krów, sianokosy - wszystkie wiejskie zajęcia z natchnionej egzotyki zamieniły się w oczach autorów w nieznośne ciężary życia. Bo i też w 1988 roku nowe mody społeczne, pierestrojka (w filmie nie wspomniana ani razu) były już na progu radykalizmu. Dlatego też autorzy przekonują, wskazując palcem, że to system ponosi winę za tragedię Simieonów. W związku z tym przypomniała mi się tragedia innej rodziny, przypomniałem sobie mianowice "muzyka" Charlesa Mansona, który "źle skończył". Bez wątpienia hipisowskiej rodzinie Mansona i matriarchalnej rodzinie Owieczkinów przyświecały różne aspiracje. Rodzina Simieonów z zapamiętaniem pragnęła się wyrwać do społeczeństwa, w którym Manson jako muzyk nie mógł zaistnieć (miał niezły głos, niewątpliwy talent, szczytem jego muzycznej kariery było sprzedanie zepołowi Beach Boys dwu piosenek za 5000 dolarów). Wyrywali się do społeczeństwa, któremu "rodzina" Mansona wypowiedziała wojnę. Jeśli system komunistyczny winny jest tragedii Simieonów, to czyż wedle tej samej logiki tragedii i zbrodni Mansona i jego rodziny nie jest winny kapitalizm? Wielbicielom demokracji amerykańskiej trudno przyjdzie się z tym pogodzić.
Nie, nie w pospolitej, banalnej socjopsychologii i nie w przeszłości należy doszukiwać się przyczyn tragedii Simieonów. W teraźniejszości i wyłącznie w niej. To jest bardzo współczesna historia radziecka. Jest ona pouczająca, ponieważ w symboliczny sposób odzwierciedla tragedię całego społeczeństwa radzieckiego. Brak informacji, zacofanie wiodą niezawodnie do tragedii. Idealizacja "zagranicy" (Ameryka - ojczyzna jazzu, Japonia - piękna, baśniowa kraina), niemożność trafnej samooceny, przecenianie bardzo skromnych talentów muzycznych doprowadziły Owieczkinów do zagłady. Łańcuch głupoty, niedoinformowanie, idealizacja własnych sił zawiodły rosyjskich mieszczuchów do labiryntu tragedii. Opętani są ona szaloną ideą zagnania na Zachód kraju, który w dwóch trzecich jest azjatycki. ZSRR podobny jest do płonącego samolotu, w którym zginęła rodzina Owieczkinów. Płonie samolot ZSRR uprowadzony przez radykalną burżuazję, równie ciemną jak familia Owieczkinów. Wrzeszczą wniebogłosy oszaleli pasażerowie - to jest naród radziecki. Burżuazja mimo wszystko próbuje w płonącym samolocie odlecieć na idealny Zachód.

http://wydawnictwo.fronda.pl/arch/02-03/102-103.htm