Miasto - Mentalność - Masturbacja



Polityczny dyskurs jest, nie wdając się w szczegóły, zdominowany przez, jakby to ujął Hegel, "puste abstrakcje" i "nic nie znaczące istoty". W ten sposób niemiecki filozof, zbywany często przez maluczkich oskarżeniami o "idealizm", określa właśnie te idee, które są tylko abstrakcjami, wytworami rozsądku nieposiadającymi żadnego konkretnego punktu odniesienia, istniejącymi jedynie jako urojenia. Człowiek tworzy tego rodzaju upiory w konfrontacji z absurdem, z "biegunową" sprzecznością znajdującą się w jakiejś rzeczy. Istotę takiej właśnie biegunowej sprzeczności genialnie objaśnił Heraklit, porównując ją do łuku. Łuk, aby działał i aby był łukiem, potrzebuje obu swoich końców, które będąc jednakowo konieczne, to jednak - patrząc "na chłopski rozum", posługując się "zdrowym rozsądkiem" - chcą się wzajemnie wykluczyć, znaleźć od siebie jak najdalej.
Postrzeżenie takiej sprzeczności jest procesem wspólnym, a różnice pojawiają się dopiero, gdy chodzi o jej zniesienie. Co trzeba podkreślić, na płaszczyźnie politycznej są to zawsze różnice o charakterze klasowym. Nawet jeżeli różnica przyjmuje obiektywnie formę narodową, wyznaniową czy ściśle indywidualną - zawsze, powtarzam, ma charakter klasowy i aby jasno ten fakt uwypuklić, używa się kategorii mentalności.
Mentalność o jakiej mówimy stanowi wyraz pewnego środowiskowego archetypu. Nie jest dokładnie tożsama z pojęciem świadomości klasowej, stanowi jakby nadbudowę tej świadomości - jest od niej trwalsza, bardziej zaraźliwa, ma większy zasięg. Mentalność pełni w stosunku do świadomości funkcję awangardy, jest właśnie tą siłą, która kreuje "fałszywą świadomość". Dominująca (posiadająca konkretną przewagę) mentalność jest w stanie przekręcać na swoje podobieństwo każdą naturalną, uwarunkowaną bytem świadomość. Podsumujmy: mentalność jest u siebie głęboko zakorzenioną świadomością, u innego natomiast wyrywa zastane korzenie i sadzi własne.
Klasowy charakter mentalności uwidacznia się najlepiej w archetypach danej epoki. Dla ateńskiej Hellady archetypami były postacie artysty i filozofa, dla Hellady spartańskiej - postać żołnierza. Archetypowe dla średniowiecza były przede wszystkim postacie rycerza i kapłana, ewentualnie także króla, który jednak nie był archetypem par excellence, wymagano od niego raczej aby łączył w sobie właśnie cechy wojownika i świętego (na szerszą skalę próbowano dokonać tego połączenia w zakonach rycerskich, także w ich nowoczesnych inkarnacjach w rodzaju Waffen SS). 
Poza mentalnościami dla epoki idealnymi kształtowały się też mentalności klas drugorzędnych, nieopisywane, często nawet niewerbalizowane, a mimo to trwałe i często przez wieki niezmienione (Kerenyi opisując agrarne misteria średniowiecznej Grecji mógłby równie dobrze pisać o duchowości rolniczej jakiegokolwiek innego ludu). Mentalności mogą być także zupełnie sztuczne i tworzone od podstaw - dziś np. popkultura podtrzymuje archetypy kobiety-dziwki i mężczyzny-gangstera, tworząc przez to odpowiadające tym obrazom, konsumpcjonistyczne typy umysłowe.
Właściwym przedmiotem naszego zainteresowania jest jednak nie mentalność starożytności czy średniowiecza, ani też nie spektakularna mentalność popkultury - ale mentalność współczesna i zarazem żywa, naturalna. Aby więc dotrzeć do źródeł tej współczesnej mentalności należy spojrzeć na źródła współczesności samej w sobie - okres kształtowania się miast.
Średniowieczne ideały opierały się jako ideały na micie przestrzeni nieograniczonej ("błędny rycerz") lub przestrzeni maksymalnie ograniczonej (mnich). Oczywiście ideały te jako takie nigdy na wartą uwagi skale nie istniały w rzeczywistości konkretnej, a rozwój miast zupełnie je dobił, nie mogły one bowiem odnaleźć się w przestrzeni cywilizowanej, ograniczonej do pewnego stopnia. Tak więc klecha wgryzł się jako pasożyt w przestrzeń miejską, rycerz zaś stał się już dawno właścicielem ziemskim i jako taki chciał jedynie aby go pozostawiono w spokoju, aby mógł długo i bezboleśnie umierać.
Na ogół nie przykłada się uwagi do znaczenia pojęcia "burżuazja", a powinno się przypominać o nim jak najczęściej. Dzisiejsza klasa panująca jest przedłużeniem piętnastowiecznych mieszczan, a jej podstawowa charakterystyka pozostała niezmienna mimo rewolucji przemysłowej i innych przemian. Burżuazja - mieszczaństwo - to nie jest termin metaforyczny, to pojęcie pewnego faktu.
Dominującą mentalnością miasta jest kupiec, a ta kupiecka, filisterska mentalność pozostaje wciąż w Nowym Jorku i Nowej Hucie tak samo żywa jak w miastach średniowiecza i renesansu. W miastach, oczywiście, obok kupców rozwijali się rzemieślnicy, z czasem wraz z napływową ludnością chłopską przekształceni w robotniczy proletariat. Stanowili oni jednak gatunek ekonomicznie podrzędny i jako tacy byli niewidoczni, często dosłownie - w idealnym mieście burżuazyjnym zarezerwowany dla nich był niższy poziom, a z wyższego korzystali posiadacze.
Kupiec, jak i przedstawiciel każdej innej klasy uzurpatorskiej, chce metafizycznie usprawiedliwić swoją obecność. Co zaś charakteryzuje go szczegółowo? Ograniczoność, obżarstwo, niechęć do fizycznego i umysłowego wysiłku, podskórny pacyfizm, bezideowość, nienasycona żądza spektakularnej masturbacji, końska dawka obłudy, a przede wszystkim pogarda wobec pracy i walki oraz paniczny, przeogromny i nieporównywalny z niczym strach przed śmiercią, stanowiący zarazem jedyne ograniczenie prymitywnego egoizmu. Mentalność kupiecka w czasach nam współczesnych doczekała się nawet specjalnych nazw wyrażających ogólnie jej naturę: liberalizm, humanizm, demokracja, tolerancja, pokój, szczęście, wolność, równość, impotencja...
Społeczeństwo jakie chcielibyśmy zobaczyć, oczywiście prezentowałoby własne wersje wolności, szczęścia, etc., ale z przyczyn taktycznych nie warto się do słów tego typu przyzwyczajać, bo to prowadzi do wciągnięcia w nieustający wir kompromisów. Gdy burżuj pokazuje ci świętość, to masz ją opluć i zdeptać. Tak wygląda udział rewolucjonisty w urojonej "debacie publicznej". Bo jak inaczej? "Owszem, ja również szanuję pojęcie demokracji, ale..." Nie ma miejsca na tego typu tłumaczenia. Opluwajmy burżuazyjny liberalizm, humanizm, demokrację, etc. - dajmy się burżujowi wciągnąć do sofistycznego labiryntu, bo labirynt jest terenem w sam raz odpowiednim dla taktyki rewolucyjnej - nie trudno tam postawić wroga pod ścianą.
Powierzchnia spektaklu faluje od sfabrykowanych przez władzę archetypów. Niektóre spośród nich wydają się ludziom o potencjale rewolucyjnym bardziej przyciągające od innych, lecz pokazany w telewizji bunt jest zawsze tylko buntem na pokaz, każdy jego obraz musi przyciągać. Bunt jest towarem. Każdy amerykański serial począwszy od lat siedemdziesiątych zawsze, jeżeli zahacza o temat rządu federalnego, to przedstawia go w sposób negatywny. Wielu ludzi istotnie wierzy w to, że skoro media wraz z ludem opowiadają się przeciwko rządowi, to dziennikarz jest dużo mniejszą świnią od polityka. To błąd. Tysiące dzieci głoduje, nie ma więc powodu by tego czy tamtego skurwysyna nie traktować jak schabu, tylko dlatego, że poniża nas on nie pałką i gazem, a kineskopem i obiektywem.
Kto szuka rewolucji na górnym poziomie miasta, ten jej tam nie znajdzie. To, co rewolucyjne, zostało zepchnięte pod powierzchnię. Rewolucjonista, niczym biblijny Kain, jest "tułaczem i zbiegiem". Unika spektaklu, a jeżeli już musi działać spektakularnie, to zawsze obraca tragedię w komedię i na odwrót. Jeżeli musi się znaleźć się w świetle reflektorów, to organizuje teatr okrucieństwa. Rewolucjonista nie jest archetypem chwalonym w epoce postmoderny. Tylko czasem jakiś bękart pióra decyduje się na apologię mentalności rewolucyjnej, biorąc przykład z de Sade'a. Takich kronikarzy i poetów nie ma wielu. Nie są potrzebni. Rewolucjoniści bowiem to jedyna rasa ludzka, która swoją historię spisuje krwią.