Od "zaściankowej polskiej prawicy" dzieli mnie dystans dokładnie taki sam, co od "lewicy" uwięzionej w XIX-wiecznych dogmatach. Co więcej - nic zgoła wspólnego nie mam z "centrum". Nie utożsamiam się z żadną partią czynną na polskiej scenie. Dlaczego? Bo wszystkie polskie ugrupowania polityczne - od lewaków przez socjaldemokratów, liberałów i chadeków do neofaszystów - są ślepe na rzeczywistość. Wszyscy ci naiwni snobi przyjmują za punkt wyjścia wiarę w przynależność Polski do wyidealizowanej Europy (choć oczywiście bardzo różnie ją sobie wyobrażają: dla jednych jest to EWG, dla innych "Europa łacińska i chrześcijańska"; goszyści marzą o Socjalistycznych Stanach Zjednoczonych Europy, a naziści o IV Rzeszy Eu-ropejskiej).
Trzeba mieć odwagę, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nasz kraj zaliczyć należy do eksploatowanego przez zachodni imperializm Trzeciego Świata. A skoro tak, to nie ma tu sensu żadna importowana z Zachodu kalkomania "prawicy" czy "lewicy" - Polsce potrzeba frontu wyzwolenia narodowego i społecznego na trzecioświatową modłę (Carlos Marighella pisał, że w kraju takim jak Brazylia walkę z imperializmem prowadzić trzeba na płaszczyźnie wewnętrznej).
Będzie to prawica czy lewica? - zapytacie. Tymczasem żywa materia ruchu antyimperialistycznego wymyka się marksistowskim (i w ogóle eurocentrycznym) schematom. Peronizm, naseryzm, baasizm, chomeinizm i inne populistyczne nacjo-nalizmy Trzeciego Świata były klasyfikowane raz jako "faszystowskie", znów to jako "rewolucyjno-demokratyczne" (w Argentynie nacjonaliści z Montoneros walczyli ramię w ramię obok trockistowskiej ERP).
"Jak możliwa jest współpraca komunistów i nacjonalistów?" - zakrzykną nasi lewicowcy wyedukowani na tłumaczonych z angielskiego broszurach - "To zdrada! Wszak europejskie partie komunistyczne nie wchodzą w alianse z Le Penem i Schoenhuberem!". To prawda, ale sytuacja polityczna w krajach zacofanych jest z gruntu inna niż na Zachodzie. Na Peryferiach przeciwstawiający się zachodniemu imperializmowi nacjonalizm ma rewolucyjny charakter. Pozwolę sobie jednak podeprzeć się tu autorytetem czarnoskórego marksisty z Haiti Gerarda Pierre-Charles. który w swej pracy "Karaiby 2 połowy XX wieku" napisał: "Nacjonalizm /.../ stanowi ideologiczny (spontaniczny, ale jakże kompleksowy i mobilizujący) wyraz niezgody na obcą dominację /... W obecnym świecie i w krajach zależnych nacjonalizm okazuje się związa-ny z ideologią wyzwolenia i socjalizmu /.../ Nacjonalizm działa jako potężna dźwignia, uczula, nadaje świadomość i mobilizuje lud przeciw wyzyskowi człowieka przez człowieka".
Soledad Bochan w "Magazynie Antyrządowym" stawia tezę, że wieloklasowe ruchy narodowo-wyzwoleńcze w III Świecie są niezdolne do konsekwentnego antyimperializmu ze względu na ich drobnomieszczański charakter: "/.../ ruchy te zatrzymywały się u progu zwycięstwa i władzę oddawały nowym nacjo-nalistycznym rządom, które z reguły szybko dogadywały się z /.../ rządem USA". Fakty przeczą tej opinii. Po II wojnie światowej w Ameryce Łacińskiej tylko dwa autentyczne ruchy narodowo-wyzwoleńcze znalazły się u władzy: castryści na Kubie i sandiniści w Nikaragui. Pierwszy z tych ruchów szybko przeistoczył się w imitację modelu sowieckiego; drugi usiłował zachować demokrację parla-mentarną, co w warunkach nędzy spowodo-wanej wojną i blokadą przyniosło zwycięstwo wyborcze opozycji antysandinowskiej. Ani Castro, ani Ortega nie zaprzedali więc rewolucji Jankesom (choć za sandinistów uczyniło to zmęczone społeczeństwo).
Natomiast prawica peronistyczna typu Menema nie ma nacjonalistycznego charakteru tak jak i jej polskie odpowiedniki, nawet jeśli taką posługuje się frazeologią. Z wyzwoleńczym nacjonalizmem ma dokładnie tyle wspólnego, co owi znienawidzeni stalinowcy i socjaldemokraci z "prawdziwym socjalizmem". Przypomnijmy, że to właśnie prawicowi peroniści spod znaku AAA (Argentyński Sojusz Antykomunistyczny) najzacieklej tępili rewolucyjnych peronistów z Montoneros!
Niesłuszny jest także zarzut "zaściankowości", stawiany frontom wyzwolenia narodowego: rewolucyjny nacjonalizm latynoamerykański nie zamykał się bynajmniej w opłotkach pojedynczych krajów, lecz postulował jedność walki antyimperialistycznej w skali całego kontynentu. Trudno natomiast mieć do bojowców z Tupamaros czy M-19 pretensje, że nie widzieli związku między swoim ruchem, a mitycznym "proletariatem" USA - wbrew temu, co głoszą goszyści światowy kapitalizm nie wszędzie stwarza ludziom pracy podobne warunki bytu. Twierdzę, że podstawowa sprzeczność współczesnego Świata to nie konflikt między światowym kapitałem a międzynarodowym proletariatem, lecz wojna ekonomiczna Centrum tj. wysokorozwiniętego Zachodu i jego agentur (burżuazja kompradorska) przeciw Peryferiom - krajom ubogim. Całe społeczeństwa zachodnie (także robotnicy!) korzystają bowiem z owoców wyzysku III Świata.
Goszyści wyprowadzają wniosek, że "Polsce potrzeba lewicowej, robotniczej partii politycznej, na modłę tych, które powstają w wielu krajach Trzeciego Świata". Przyznam, że nieznane są mi sukcesy ortodoksyjnie lewicowych partii robotniczych w III Świecie. Wręcz przeciwnie - sam "Tygodnik Antyrządowy" opisywał socjaldemokratyczny dryf takiej partii (PT) w Brazylii. Sytuacja ta nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, kto zada sobie trud przeanalizowania struktury społecznej większości krajów III Świata: przemysłowa klasa robotnicza stanowi tam mniejszość (nieraz uprzywilejowaną w porównaniu z "subproletariatem"!), masy ludowe to na ogół drobnomieszczaństwo i lumpenproletariat. Marksistowskie recepty nie są po prostu przydatne zarówno na postindustrialnym Zachodzie, jak i w preindustrialnych krajach III Świata! Marksiści nie potrafią dostrzec, że doktryna ich mistrza ma także charakter "historyczny" - a więc ograniczona jest zarówno w czasie, jak w przestrzeni. Materializm historyczny to znakomita analiza XIX-wiecznej gospodarki zachodnio-europejskiej, ale im bardziej oddalamy się od tego modelu, tym mniej przydatny okazuje się być marksizm jako instrument poznawania rzeczywistości.
Oczywiście funkcjonują też społeczeństwa, w odniesieniu do których marksizm pozostaje wciąż aktualny. Polska jest krajem przemysłowym, dlatego "tu i teraz" postulat budowy partii robotniczej ma sens. Miejmy nadzieję, że taka partia za jeden ze swych celów postawi sobie - w interesie zarówno własnym, jak i polskich ludzi pracy - wyzwolenie narodowe.
Jarosław Tomasiewicz
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w "Magazynie Antyrządowym" nr 25-26/1993.
Trzeba mieć odwagę, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nasz kraj zaliczyć należy do eksploatowanego przez zachodni imperializm Trzeciego Świata. A skoro tak, to nie ma tu sensu żadna importowana z Zachodu kalkomania "prawicy" czy "lewicy" - Polsce potrzeba frontu wyzwolenia narodowego i społecznego na trzecioświatową modłę (Carlos Marighella pisał, że w kraju takim jak Brazylia walkę z imperializmem prowadzić trzeba na płaszczyźnie wewnętrznej).
Będzie to prawica czy lewica? - zapytacie. Tymczasem żywa materia ruchu antyimperialistycznego wymyka się marksistowskim (i w ogóle eurocentrycznym) schematom. Peronizm, naseryzm, baasizm, chomeinizm i inne populistyczne nacjo-nalizmy Trzeciego Świata były klasyfikowane raz jako "faszystowskie", znów to jako "rewolucyjno-demokratyczne" (w Argentynie nacjonaliści z Montoneros walczyli ramię w ramię obok trockistowskiej ERP).
"Jak możliwa jest współpraca komunistów i nacjonalistów?" - zakrzykną nasi lewicowcy wyedukowani na tłumaczonych z angielskiego broszurach - "To zdrada! Wszak europejskie partie komunistyczne nie wchodzą w alianse z Le Penem i Schoenhuberem!". To prawda, ale sytuacja polityczna w krajach zacofanych jest z gruntu inna niż na Zachodzie. Na Peryferiach przeciwstawiający się zachodniemu imperializmowi nacjonalizm ma rewolucyjny charakter. Pozwolę sobie jednak podeprzeć się tu autorytetem czarnoskórego marksisty z Haiti Gerarda Pierre-Charles. który w swej pracy "Karaiby 2 połowy XX wieku" napisał: "Nacjonalizm /.../ stanowi ideologiczny (spontaniczny, ale jakże kompleksowy i mobilizujący) wyraz niezgody na obcą dominację /... W obecnym świecie i w krajach zależnych nacjonalizm okazuje się związa-ny z ideologią wyzwolenia i socjalizmu /.../ Nacjonalizm działa jako potężna dźwignia, uczula, nadaje świadomość i mobilizuje lud przeciw wyzyskowi człowieka przez człowieka".
Soledad Bochan w "Magazynie Antyrządowym" stawia tezę, że wieloklasowe ruchy narodowo-wyzwoleńcze w III Świecie są niezdolne do konsekwentnego antyimperializmu ze względu na ich drobnomieszczański charakter: "/.../ ruchy te zatrzymywały się u progu zwycięstwa i władzę oddawały nowym nacjo-nalistycznym rządom, które z reguły szybko dogadywały się z /.../ rządem USA". Fakty przeczą tej opinii. Po II wojnie światowej w Ameryce Łacińskiej tylko dwa autentyczne ruchy narodowo-wyzwoleńcze znalazły się u władzy: castryści na Kubie i sandiniści w Nikaragui. Pierwszy z tych ruchów szybko przeistoczył się w imitację modelu sowieckiego; drugi usiłował zachować demokrację parla-mentarną, co w warunkach nędzy spowodo-wanej wojną i blokadą przyniosło zwycięstwo wyborcze opozycji antysandinowskiej. Ani Castro, ani Ortega nie zaprzedali więc rewolucji Jankesom (choć za sandinistów uczyniło to zmęczone społeczeństwo).
Natomiast prawica peronistyczna typu Menema nie ma nacjonalistycznego charakteru tak jak i jej polskie odpowiedniki, nawet jeśli taką posługuje się frazeologią. Z wyzwoleńczym nacjonalizmem ma dokładnie tyle wspólnego, co owi znienawidzeni stalinowcy i socjaldemokraci z "prawdziwym socjalizmem". Przypomnijmy, że to właśnie prawicowi peroniści spod znaku AAA (Argentyński Sojusz Antykomunistyczny) najzacieklej tępili rewolucyjnych peronistów z Montoneros!
Niesłuszny jest także zarzut "zaściankowości", stawiany frontom wyzwolenia narodowego: rewolucyjny nacjonalizm latynoamerykański nie zamykał się bynajmniej w opłotkach pojedynczych krajów, lecz postulował jedność walki antyimperialistycznej w skali całego kontynentu. Trudno natomiast mieć do bojowców z Tupamaros czy M-19 pretensje, że nie widzieli związku między swoim ruchem, a mitycznym "proletariatem" USA - wbrew temu, co głoszą goszyści światowy kapitalizm nie wszędzie stwarza ludziom pracy podobne warunki bytu. Twierdzę, że podstawowa sprzeczność współczesnego Świata to nie konflikt między światowym kapitałem a międzynarodowym proletariatem, lecz wojna ekonomiczna Centrum tj. wysokorozwiniętego Zachodu i jego agentur (burżuazja kompradorska) przeciw Peryferiom - krajom ubogim. Całe społeczeństwa zachodnie (także robotnicy!) korzystają bowiem z owoców wyzysku III Świata.
Goszyści wyprowadzają wniosek, że "Polsce potrzeba lewicowej, robotniczej partii politycznej, na modłę tych, które powstają w wielu krajach Trzeciego Świata". Przyznam, że nieznane są mi sukcesy ortodoksyjnie lewicowych partii robotniczych w III Świecie. Wręcz przeciwnie - sam "Tygodnik Antyrządowy" opisywał socjaldemokratyczny dryf takiej partii (PT) w Brazylii. Sytuacja ta nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, kto zada sobie trud przeanalizowania struktury społecznej większości krajów III Świata: przemysłowa klasa robotnicza stanowi tam mniejszość (nieraz uprzywilejowaną w porównaniu z "subproletariatem"!), masy ludowe to na ogół drobnomieszczaństwo i lumpenproletariat. Marksistowskie recepty nie są po prostu przydatne zarówno na postindustrialnym Zachodzie, jak i w preindustrialnych krajach III Świata! Marksiści nie potrafią dostrzec, że doktryna ich mistrza ma także charakter "historyczny" - a więc ograniczona jest zarówno w czasie, jak w przestrzeni. Materializm historyczny to znakomita analiza XIX-wiecznej gospodarki zachodnio-europejskiej, ale im bardziej oddalamy się od tego modelu, tym mniej przydatny okazuje się być marksizm jako instrument poznawania rzeczywistości.
Oczywiście funkcjonują też społeczeństwa, w odniesieniu do których marksizm pozostaje wciąż aktualny. Polska jest krajem przemysłowym, dlatego "tu i teraz" postulat budowy partii robotniczej ma sens. Miejmy nadzieję, że taka partia za jeden ze swych celów postawi sobie - w interesie zarówno własnym, jak i polskich ludzi pracy - wyzwolenie narodowe.
Jarosław Tomasiewicz
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w "Magazynie Antyrządowym" nr 25-26/1993.