Statystyczny, w miarę wykształcony, wywodzący się z tak zwanej „klasy średniej” przedstawiciel euroamerykańskiego kręgu kulturowego (nazwijmy go „Z”) zapytany o to, z czym mu się kojarzy cywilizacja Zachodu, wymieni zapewne (choć niekoniecznie w tej kolejności) demokrację, wolność, dobrobyt, tolerancję, prawa człowieka, humanitaryzm i praworządność. Po chwili zastanowienia być może uzupełni tę listę o kulturowe dziedzictwo Europy: platońską Akademię, demokrację ateńską, etykę chrześcijańską, renesansowy humanizm, geniusz Leonarda da Vinci, barokowy rozmach architektoniczny, kartezjański racjonalizm, myśl filozoficzną oświecenia, ekonomię klasyczną, Wielką Rewolucję Francuską, romantyczne arcydzieła Goethego i Byrona, postęp technologiczny doby rewolucji przemysłowej, naukę społeczną kościoła, Prousta, Kafkę, Joyce’a, Moneta, Picassa, Dalego, Marconiego, Pasteura, Freuda... Tak, nasz archetypiczny Z z pewnością ma powody do dumy. Wie, że jego krąg cywilizacyjny na absolutnie każdej płaszczyźnie przewyższa stukrotnie wszystkie inne. On, światły Europejczyk (jak pięknie to brzmi!) świadom jest swojej wyższości nad dzikim Azjatą i brudnym Afrykaninem, ale – jako respektujący zasady savoir vivre – nie okazuje jej. Pragnąłby, żeby oni także mogli cieszyć się dobrodziejstwami demokracji, praw człowieka i wolnego rynku. Właśnie dlatego tak bardzo cieszy go, gdy zbrojne ramię cywilizacji Zachodu – amerykańska armia – wnosi na lufach swych czołgów „wartości demokracji, parlamentaryzmu i praw człowieka” w najodleglejsze „mroczne zaułki” naszego globu...
Światopogląd wyznawany przez Z stanowi paradygmat dominujący wśród „architektów zbiorowej świadomości” i, co za tym idzie, także społeczeństw Zachodu. Właśnie dlatego Z, a także jego żona, sąsiedzi i koledzy z pracy powinni zapoznać się z „Wyklętym ludem ziemi” Frantza Fanona. Może zrozumieliby wówczas, że otaczający ich dobrobyt nie wziął się znikąd, a bezprecedensowy, gigantyczny skok cywilizacyjny Zachodu ostatnich dwóch stuleci dokonał się kosztem cierpienia, nędzy, upokorzeń i wyzysku narodów dzisiejszego Trzeciego Świata, zwanych eufemistycznie „narodami krajów rozwijających się”. Największa chyba w historii ludzkości zbrodnia znana jest pod neutralną, nie budzącą specjalnie gorących skojarzeń nazwą „kolonizacja”. Z uniesie brwi w niemym geście zdumienia, po czym wycedzi przez zęby coś o pomocy humanitarnej udzielanej „krajom rozwijającym się” przez Zachód. Ale po przeczytaniu następującego fragmentu dzieła Fanona: „Europa w sposób nie znający miary puchnie od złota i surowców kolonialnych : Ameryki Łacińskiej, Chin, Afryki. Ze wszystkich kontynentów, nad którymi Europa wznosi dziś swoją górę obfitości, od wieków płyną w jej kierunku diamenty i nafta , jedwab i bawełna, drewno i towary egzotyczne. Europa jest dosłownie tworem Trzeciego Świata. Bogactwa, którymi się dusi , zostały skradzione krajom słabo rozwiniętym. Porty Holandii , doki w Bordeaux i Liverpoolu, wyspecjalizowane w handlu Murzynami, zawdzięczają swój rozgłos milionom deportowanych niewolników I kiedy słyszymy, jak przywódca jakiegoś europejskiego państwa oświadcza z ręką na sercu, że jego obowiązkiem jest przyjście z pomocą krajom zacofanym, nie drżymy z wdzięczności” być może z mniejszą nieco dumą wypowiadał będzie znane zapewne skądinąd czytelnikowi niniejszego artykułu słowa „Tak, jestem Europejczykiem”.
W tym miejscu warto przybliżyć czytelnikowi zapomnianą niestety sylwetkę Frantza Fanona, ideologa dekolonizacji, człowieka wyzwolonego. Fanon, wnuk czarnego niewolnika, urodził się na Martynice w roku 1925 roku. Studia medyczne odbył w Lyonie, specjalizował się w dziedzinie psychiatrii. Podczas pobytu we Francji wielokrotnie spotykał się z przejawami rasizmu. „Jeszcze nie biały, już nie całkiem czarny - byłem wyklęty” pisał wówczas o sobie. Od 1952 roku pełnił funkcję dyrektora jedynego szpitala psychiatrycznego w Algierii, gdzie pozostał po wybuchu narodowowyzwoleńczego powstania w listopadzie 1954 roku. Na tym stanowisku Fanon miał niezliczoną ilość okazji zaobserwować przerażające zmiany, jakie zachodzą w psychice człowieka poddanego permanentnej indoktrynacji i ciągłemu upokorzeniu, osoby, której kolonizatorzy odbierają godność i człowieczeństwo. Początkowo po kryjomu tylko wspierał powstańców – leczył rannych, ukrywał poszukiwanych, szkolił sanitariuszy. Zaszokowany nieludzkim okrucieństwem francuskiej interwencji kolonialnej w roku 1956 roku zgłosił dymisję – zerwał ostatecznie z Francją i z własnego wyboru stał się Algierczykiem. Od tego momentu działał we Froncie Wyzwolenia Narodowego (FLN). Pracował jako lekarz, zajmował się także publicystyką. W swoich artykułach i rozprawach opisywał przebieg procesu wyzwalania się ludzi spod dominacji kolonialnej. Jak każdy z partyzantów, nieustannie narażony był na śmierć. W 1959 roku wiozący go samochód najechał na minę. Fanon wyszedł z wypadku z ciężkim uszkodzeniem kręgosłupa. Władze francuskie usiłowały przeprowadzić wiele zamachów na jego życie. Frantz Fanon był w tym okresie jednym najbardziej znanych działaczy FLN. Odwiedził wiele krajów afrykańskich (między innymi Mali, Angolę, Ghanę, Kongo), wyrażając poparcie dla narodów toczącym walkę wyzwoleńczą. W 1961 roku zmarł w wieku 36 lat na białaczkę. Tuż przed śmiercią napisał swoje najsłynniejsze i najważniejsze dzieło – „Wyklęty lud ziemi”. Bardzo trudno zaklasyfikować Frantza Fanona jako przedstawiciela jakiegoś konkretnego ideologicznego czy filozoficznego nurtu. Myśliciel ten z pewnością czerpie inspiracje z marksizmu, zwłaszcza teorii alienacji, daleko mu jednak do marksistowskiej (czy jakiejkolwiek innej) ortodoksji. Frantza Fanona należy uznać za fenomen odrębny, za ideologa dekolonizacji, za twórcę doktryny wyzwolenia Trzeciego Świata. Dzieła Fanona wywarły ogromny wpływ na ideologię i strategię ruchów narodowowyzwoleńczych wszystkich kontynentów, stanowiły inspirację dla nowej lewicy lat sześćdziesiątych, rewolty studenckiej 68 roku i maoistowskiego nurtu marksizmu. Moim zdaniem Frantz Fanon zasługuje na to, by nazwać go bohaterem Trzeciego Świata i wymieniać jego nazwisko jednym tchem z Ernesto „Che” Guevarą.
Frantz Fanon w pierwszym rozdziale „Wyklętego ludu ziemi” poddaje analizie świat po kolonizacji. Właściwie to użycie przeze mnie liczby pojedynczej pojęcia „świat” wydaje się tu być ogromnym błędem. Kolonizacja ma w swojej istocie to, że tworzy dwa światy, dwie odrębne rzeczywistości stanowiące swoje wzajemne zaprzeczenie, wykluczające się. Warunkiem istnienia rzeczywistości kolonizatora jest istnienie rzeczywistości skolonizowanego i vice versa. Fanon w niezwykle obrazowy i wstrząsający sposób opisuje ten manichejski dualizm: „Miasto kolonizatora to miasto z kamienia i stali. Pełne światła i asfaltu oraz śmietników pękających od resztek nie znanych, nigdy nie widzianych , nawet w marzeniu produktów. Stopy kolonizatora zawsze są osłonięte (...), chociaż ulice są czyste, gładkie, bez dziur, czy kamieni. Miasto kolonizatora to miasto syte, leniwe; brzuch kolonisty – pełen zawsze dobrych rzeczy (...) Miasto skolonizowane, miasto tubylcze, miasto czarne, medina, rezerwat, to miejsce podejrzane , zamieszkane przez podejrzanych osobników. Na świat przychodzi się tu byle jak, byle gdzie. Umiera się byle gdzie, na byle co. To świat zagęszczony – człowiek na człowieku, lepianka na lepiance (...) Miasto skulone, miasto na kolanach, miasto pełzające. Miasto czarnuchów, miasto brudasów.” W świecie skolonizowanym nie może być mowy o istnieniu jednej ludzkości. Sytuacja egzystencjalna egzystencjalnej skolonizowanego i kolonizatora jest odmienna do tego stopnia, że każda kategoria do której miałby zaliczać się zarówno kolonizator, jak i skolonizowany, staje się kategorią fałszywą. Opisywaną przez Fanona rzeczywistość zamieszkują dwa zupełnie różne gatunki.
Przepaść dzieli nie tylko byt kolonizatora i skolonizowanego, ale także ich świadomość i wzajemne postrzeganie. Kolonizator nie czuje do skolonizowanego nawet pogardy, ten nie zasługuje bowiem na to, by być obdarzany tak intensywnym i absorbującym emocje uczuciem. „(...) język kolonizatora, gdy wypowiedź dotyczy skolonizowanego, jest językiem terminów zoologicznych. Mówi się o rozpełzaniu się żółtych, o wyziewach tubylczego miasta, o stadach, zaduchu, rojeniu się, mrowieniu”. W świadomości kolonizatora status ontologiczny skolonizowanych przypomina raczej status żywiołu, czy kataklizmu, niż pełnoprawnych istot ludzkich. Odmawianie skolonizowanym przynależności do rodzaju ludzkiego obrazowo ilustruje następujący fragment: "Tubylec - według kolonizatora to człowiek całkowicie amoralny; obcy wszelkim normom, negujący wartości(..) [Jest] elementem wrogim, niszczącym wszystko, czego dotknie, elementem deformującym, zatruwającym wszystko, czego się dotknie (...) nieubłaganym narzędziem ślepych sił”. Człowiek skolonizowany ma do kolonizatora zupełnie inny stosunek: „(...)spogląda pożądliwie na miasto kolonizatora. Marzy mu się posiadanie. Na wszystkie możliwe sposoby: siedzieć za stołem kolonizatora, spać w jego łóżku , najchętniej z jego żoną. Skolonizowany jest zawistny. Kolonizator o tym wie; przyłapuje jego ukradkowe spojrzenia i rozglądając się bacznie dookoła stwierdza cierpko <> To prawda, każdy skolonizowany przynajmniej raz dziennie marzy, żeby być na miejscu kolonizatora”. Ta właśnie różnica świadomości wyraża całą istotę kolonizacji. To zniewolenie umysłu skolonizowanego, a nie armaty i bagnety, stanowi najsolidniejszy filar na którym oparty jest kolonializm. Ludzie Zachodu zdołali narzucić pogardzanym przez siebie tubylcom świadomość, która jest prostym rewersem ich własnej. Tak naprawdę narzucili im własne wartości i tym samym odebrali możliwość wyjścia poza nie. Kolonizatorzy z ogromną zapiekłością tępili rodzimą kulturę autochtonów, uważając ją za coś złego i obcego, a jednocześnie zdając sobie sprawę, że zabicie tożsamości kulturowej stanowi niezbędne preludium do zniewolenia ich świadomości: „Dlatego też można postawić znak równości między DDT, środkiem przeciwko robactwu roznoszącemu choroby, i religią chrześcijańską, niszczącą w zarodku herezje, instynkty, zło”.
Dekolonizacja, definiowana przez Fanona jako konfrontacja wrogich sobie sił, nie jest jednorazowym aktem, tylko procesem. Rozpoczęcie wojny wyzwoleńczej samo w sobie stanowi ogromny krok w kierunku wyzwolenia i wymaga częściowego uwolnienia się od narzuconego przez kolonizatora sposobu widzenia świata. Kolejny krok w kierunku wyzwolenia umysłu z kajdan kolonializmu człowiek dokonać może dopiero podczas walki z kolonizatorem. Dopiero w sytuacji zbrojnej konfrontacji skolonizowany uświadamia sobie, że w istocie kolonizator nie jest półbogiem, lecz takim samym śmiertelnym człowiekiem, jak i on. Wojna wyzwoleńcza to sytuacja, która obnaża prawdziwe oblicze kolonializmu, dotąd skryte za maską pompatycznych sloganów o „niesieniu dzikusom cywilizacji, bez której nadal żyliby w paleolicie”, których najlepszym artystycznie i jednocześnie najbardziej obrzydliwym literackim pomnikiem jest wiersz Rudyarda Kiplinga „Brzemię białego człowieka”. Fanon odrzuca możliwość przeprowadzenia dekolonizacji bez użycia przemocy – przy użyciu przemocy dokonało się bowiem zniewolenie Trzeciego Świata. Przemocy Fanon przypisuje także właściwości czynnika oczyszczającego świadomość, pewnego rodzaju katharsis leczącego umysły z postaw wiernopoddańczych, uległych i służalczych wobec kolonizatorów. Właśnie dlatego rozdział ten nosi nieco szokujący zapewne dla części czytelników tytuł „Przemoc”.
Zwycięstwo powstania narodowowyzwoleńczego wcale nie oznacza, według Fanona, zwycięstwa ostatecznego. Nawet wtedy, gdy kolonialne instytucje zostaną doszczętnie rozbite i zastąpione nowymi, służącymi ludziom, pozostają powiązania ekonomiczne z metropolią. Dawni kolonizatorzy mogą użyć ich albo w celu dalszego czerpania profitów i wyzyskiwania, albo też obłożenia niegdysiejszej kolonii blokadą ekonomiczną. Presja wywierana przez kapitał byłej metropolii bywa niezwykle trudna do udźwignięcia i stanowi poważne zagrożenie dla egzystencji nowopowstałego państwa: „Wtedy kapitalizm wycofuje swoje kapitały, odwołuje kadry techniczne i buduje wokół młodego państwa aparat nacisku ekonomicznego. [Metropolia] oświadcza: <>”. W tym miejscu Fanon deklaruje się jako antykapitalista i socjalista, dostrzega ogromne niebezpieczeństwo wytworzenia się w warunkach kapitalizmu narodowej burżuazji, reprezentującej interesy zagranicznego kapitału i służącej dawnej metropolii. Jej przedstawiciele będą w istocie bardziej „zachodni” od dawnych kolonizatorów”. Fanon postuluje uspołecznienie i gospodarkę planową, które umożliwiają sprawiedliwą redystrybucję dóbr i stanowią grunt dla rozwinięcia się kooperacji, a nie rywalizacji między ludźmi: „Wyzysk kapitalistyczny, jego trusty i monopole są wrogami państw słabo rozwiniętych. (...) Ustrój socjalistyczny,(...) ustrój obejmujący naród jako całość, przyjmujący zasadę, że człowiek jest dobrem najcenniejszym, pozwoli nam się posuwać szybciej i bardziej harmonijnie, unicestwiając te karykaturę społeczeństwa, gdzie środki produkcji należą do niewielkiej grupy ludzi, a naród w ogóle się nie liczy”. Rozumienie socjalizmu przez Fanona jest jednak specyficzne. Odrzuca teorię, że kluczową decyzją jest wybór między obozem socjalistycznym, a kapitalistycznym w takim rozumieniu, w jakim zostały one zdefiniowane przez ludzi z odległych krajów i minionych epok. Twierdzi, że Trzeci Świat nie powinien ograniczać się do określenia względem wartości już zastanych, lecz stwarzać własne wartości i metody.
W myśli filozoficznej Fanona w procesie wyzwalania się narodów spod kolonialnej dominacji metropolii emancypacja życia intelektualno-kulturowego jest równie istotna, jak wyzwolenie spod jarzma ekonomicznego. Fanon postuluje całkowite odcięcie się od kultury metropolii, przesiąkniętej zachodnią świadomością oraz sposobem myślenia. Jako właściwą drogę wskazuje poszukiwanie inspiracji zarówno w rodzimej sztuce etnicznej, jak i osobistych doświadczeniach twórcy z okresu dekolonizacji. Stworzenie kultury narodowej Frantz Fanon uważa za niezbędne dla wykształcenia się świadomości narodowej. Tę ostatnią wybitny ideolog dekolonizacji uznaje za niezbędną dla pełnego odrzucenia świadomości człowieka skolonizowanego. W procesie dekolonizacji świadomość narodowa powinna wyprzeć „świadomość bycia Murzynem”, dlatego, że to kolonizator stworzył „Murzyna” i wraz z dekolonizacją „Murzyn” przestaje istnieć. W rozdziale „Bezdroża świadomości narodowej” Fanon bardzo zdecydowanie odcina się od nacjonalizmu i szowinizmu. Postuluje współpracę i przyjaźń między narodami. Pogląd Frantza Fanona na tę kwestię znakomicie ilustruje następujący fragment: „Świadomość siebie nie jest równoznaczna z zamknięciem się na innych. Przeciwnie, filozofia uczy, że jest gwarancją otwarcia. Tylko wolne od rasizmu poczucie narodowe może nam nadać wymiar międzynarodowy. Zagadnienie narodowej świadomości i narodowej kultury przybiera w Afryce cechy szczególne. Na tych obszarach bowiem przebudzenie świadomości narodowej zbiegło się w czasie z narodzinami świadomości afrykańskiej”.
Ostatni – piąty – rozdział „Wyklętego ludu ziemi” to przerażające, celowo pozbawione emocji, dokonane z perspektywy lekarza psychiatry studium nad psychiką kolonizatora i skolonizowanego, ukazujące rozmiar spustoszeń, jakie kolonizacja i wojna czynią w umysłach ludzi. Studium to, choć napisane niezwykle lapidarnym, precyzyjnym i suchym językiem, jest wielokrotnie bardziej wstrząsające, niż byłby emocjonalny, pompatyczny poemat o cierpieniach Algierczyków pod francuską okupacją. Znajdziemy tu między innymi przypadek człowieka, który nabył morderczych skłonności po tym, jak uniknął śmierci w masowej egzekucji, psychozy lękowej wywołanej popełnionym morderstwem, zaburzeń lękowych u dzieci algierskich bojowników i... bezsenności francuskiego oficera śledczego torturującego schwytanych partyzantów. Próba streszczenia tego rozdziału wiązałoby się z ogromnym spłyceniem jego przesłania, napiszę więc tylko, że nigdy nie czytałem bardziej wstrząsającego opisu.
Zakończenie „Wyklętego ludu ziemi” stanowi zdecydowane – i w pełni uzasadnione – oskarżenie Europy: „Raz na zawsze zerwijmy z Europą, tą Europą, która nie przestając mówić o człowieku maltretuje go wszędzie, gdzie dopadnie, w każdym zaułku swoich ulic, w każdym zakątku świata(...)Przestańmy naśladować Europę, wytężmy umysły i mięśnie w nowym kierunku. Spróbujmy odkryć człowieka, któremu Europa nie potrafiła zapewnić zwycięstwa. Dwa wieki temu kolonia europejska postanowiła dogonić metropolię. Udało się jej : dziś Stany Zjednoczone to chore i okrutne monstrum znacznie prześcigające pierwowzór. Czy musimy być trzecią Europą?”. I co Pan na to, nasz archetypiczny panie Z? Ma Pan jeszcze coś do dodania?
Dzieło Frantza Fanona nie zdezaktualizowało się w najmniejszym nawet stopniu. Choć dziś kolonie stanowią znikomy odsetek powierzchni lądów, neokolonialne procesy kapitalistycznej globalizacji umożliwiają zachodniemu kapitałowi jeszcze bardziej brutalny, perfidny i pełen hipokryzji wyzysk krajów Trzeciego Świata. Przepaść między narodami cywilizacyjnie uprzywilejowanymi, a upośledzonymi osiągnęła niewyobrażalne w czasach Fanona rozmiary i rośnie w zastraszającym tempie. Opisane przez Fanona mechanizmy kolonizowania świadomości są uniwersalne. Kapitalizm stosuje te same mechanizmy, czyniąc z ludzi konsumentów, niezdolnych do refleksji nad sensem własnej egzystencji. Każdy, kto nie zdaje sobie sprawę z niesprawiedliwości dzisiejszego świata i chce ją zrozumieć jej mechanizmy, powinien przeczytać „Wyklęty lud ziemi” Frantza Fanona. To najlepsza książka o kolonizowaniu ludzkich umysłów przez system, jaką znam.
Przemysław Sieradzan
http://lbc_1917_3.w.interia.pl/477umysl.htm