Śmierć burżujom!

Konieczne jest zniszczenie dzisiejszej "burżuazji" jako formacji gospodarczej – to jest trzymającej pieniądz, oraz mentalnej – czyli określającej, co z tym pieniądzem robić. Dzisiejsi burżuje nie tworzą również formacji politycznej, ponieważ obecnie formacji takiej nie tworzy nikt – a to z powodu śmierci właściwej polityki. Owa burżuazja jest groźna dlatego, że z powodu posiadanych zasobów i płynącego za nimi "prestiżu" udaje jej się utrzymać w górnych sferach zatomizowanych mas, składających się na dzisiejsze "społeczeństwa". To utrzymanie się na górze nie ma jednak nic wspólnego z hierarchią, której pozory utrzymuje się przy pomocy pustych form i procedur, ale z atawistyczną walkę o wzajemne wyniszczenie, przetrwanie i dominację.

W dzisiejszej nierzeczywistości nie można oczywiście mówić o istnieniu stabilnych społecznych stanów, klas czy grup, określanych za pomocą wspólnego wyróżnika (kulturowego, etnicznego, obyczajowego, zawodowego) – tak więc i owa "burżuazja" stanowi tylko górną warstwę, powłokę bezwładnej, bezkształtnej i acefalicznej padliny społecznej. To górne miejsce zajmuje ona dzięki swojemu łatwemu dostępowi do dóbr materialnych.

Burżuazja znaczy tyle co mieszczaństwo. Terminy te mają swój historyczny kontekst, który można zastosować jednak i dzisiaj. Dzisiejszych mieszczan nie musi już cechować zamieszkanie we właściwym mieście – to zostało pozostawione spauperyzowanym masom – ale nadal są z nim ściśle związani. Obecni burżuje mieszkają raczej na przedmieściach, w na poły wiejskich apartamentach - miasto służy im tylko za miejsce pracy i rozrywki, a więc odpowiednio pobierania pieniędzy i ich wydawania. Można to ująć również odwrotnie, że to przedmieścia służą im "tylko" za sypialnie – w gruncie rzeczy nie ma to wielkiego znaczenia, ponieważ tenże mieszczanin jest równocześnie współczesnym nomadem. Nie ma przodków, więc może ich sobie wymyślić; nie jest nigdzie zakorzeniony, ponieważ wszędzie widzi to samo; nie musi przywiązywać się do ludzi, ponieważ otaczają go oni wszędzie. Wszystkie braki może nadrobić sobie pieniędzmi, które posiada w nadmiarze. Może przemieścić się gdzie chce, i robi to często. Wraz z nim przemieszczają się i zasoby, których jest on tylko nośnikiem.
Jako osoba burżuj/mieszczanin może być kimkolwiek, świętym i rycerzem bez trwogi i skazy jednocześnie, nie to przecież liczy się w jego utypowieniu. Jest przedstawicielem złowrogiej warstwy, nadającej ton dzisiejszej egzystencji niezliczonych mas ludzkich, za którą jednak nie chce ponosić odpowiedzialności. To właśnie należy zmienić; wyzwolenie mas jako takich nie ma na celu polepszenia ich doli w ogóle, lecz przeniesienia konkretnych wolności i odpowiedzialności na jednostki, tak żeby nie były one zależne od anonimowej tyranii kapitału – ogółu środków produkcyjnych i konsumpcyjnych, będących poza realną kontrolą (ponieważ należą jednocześnie do wszystkich i nikogo, w rzeczywistości swobodnie opływając świat, podobnie zresztą jak informacje).

Prosto jest powiedzieć: śmierć burżujom, zniszczyć burżuazję. Znacznie trudniej jest te hasła zrealizować. Nie chodzi nawet o fizyczne możliwości tej realizacji, gdyż one staną się dostępne tylko przy okazji kolejnego pęknięcia dziejowego. Chodzi raczej o bariery psychiczne, gdyż przynależeć do świata mieszczańskiego mogą również nasi dobrzy znajomi, członkowie rodziny etc. Nie możemy tutaj zapominać, że pojęcie mieszczanina jest tylko pewną figurą, w wyjątkowo łatwy sposób możliwą do wyłapania w obecnej pstrokaciźnie społecznej (politycznej, gospodarczej...). W obecnej erze postindustrialnej po prostu musiały wytworzyć się takie środowiska, będące przecież uzupełnieniem i "ludzkim" ramieniem wszechwładzy materii.
Stanie się danej osoby mieszczaninem mogło (i nadal może) być aktem przypadkowym, zachodzącym tylko dzięki ślepemu trafowi. Na naszym obszarze niedawną okazją po temu była na przykład transformacja ustrojowa wraz z towarzyszącym jej uwłaszczeniem nomenklatury – wtedy metodą "od kolegi do kolegi" wzbogacić mógł się byle kto; dziś te byle ktosie stanowią podporę demoliberalnej Republiki Okrągłego Stołu. Zupełnie ostatnio czymś podobnym była emigracja zarobkowa do zachodnich krajów Unii Europejskiej, dzięki której byle cham pracujący fizycznie mógł przywieźć ze sobą z powrotem parę tysięcy euro, którymi następnie dawał zastrzyk miejscowemu obiegowi finansowemu i po liźnięciu paru mieszczańskich rytuałów wchodził do "towarzystwa". Wreszcie - niezliczony sposobnościami są różne loterie etc. Należy też oczywiście wspomnieć o ciężkiej pracy danej jednostki, której efekty mogą niestety prowadzić do znalezienia się w szeregach Systemu (jak wyżej: człowiek może być bez zarzutu, to System i tak jest zły). O układach przestępczych nie trzeba chyba wzmiankować.
To wszystko nazywa się dziś "awansem społecznym". Funkcjonuje on w obecnym (również globalnym) układzie stosunków, który w jasny sposób nawala, trzeba więc go jakoś odrzucić.
Nie chcę teoretyzować o możliwościach postępowania z burżujem znajdującym się w naszym otoczeniu, a jedynie zasygnalizować istnienie takiej – jakże częstej – możliwości i zrodzonego z niej dylematu.

W epoce "Miasta, Masy, Maszyny" sama burżuazja wydaje się być niewidoczna, zaszyta gdzieś w swoich gniazdach, a wychylająca się z nich jedynie w celach produkcji i konsumpcji. Tak jest rzeczywiście – i nie stanowi to oznaki jej nieszkodliwości, ale jest głównym, najgroźniejszym chyba symptomem panowania materii. Nie do pomyślenia jest, jakie pieniądze mieszczanie wydają w celu użycia sobie, prymitywnego nurzania się w Nadbudowie. Człowiek, mający mniej "szczęścia" od nich, znacznie rozsądniej przeznaczyłby je na zapewnienie sobie stabilnej Bazy. Oczywiście, burżuje swoją Bazę mają już zapewnioną, zawiadująca nimi materia jest bowiem hojna i pewne życzenia spełnia zgodnie z "duchem epoki" wręcz automatycznie, ale oby ta hojność miała swoje granice. Tu nie chodzi przecież o jakąś "sprawiedliwość społeczną" czy "wyrównywanie szans", ale o organiczną równowagę między duchem a materią, osobową odpowiedzialność i kryteria życiowej użyteczności. Na razie niełatwo będzie wypędzić mieszczan z ich siedzib, gdyż nie ma na to realnych szans, póki to oni mają przewagę materialną. Powoli zaciera się jednak granica między światami realnym a wirtualnym; techniczny postęp gna na wszystkie strony, kiedyś więc gdzieś pomiędzy jego tryby musi wkraść się jakiś chaos, tak aby doszło do rozdźwięku między cyberprzestrzenią a potrzebną do jej utrzymania materią, aby te dwie dziedziny zaczęłyby się ze sobą gryźć, a w końcu i padły martwe w śmiertelnym uścisku. Wtedy na powierzchni znów będzie mogło ukazać się życie, i od nowa zagospodarować materialne i moralne nieużytki.

Pod względami historycznymi prób poradzenia sobie z burżuazją było naprawdę wiele, co efektowniejsze z nich były pomysłami rewolucyjnej lewicy. Patrząc na świat obecny, próby te były jednak nieudane – właściwie były podejmowane ze strony grup chcących samemu mieć dostęp do materii i ustanawiać jej panowanie na swój sposób, musiały więc doprowadzić do obecnego stanu rzeczy, postępującej kumulacji starych prądów, aż do niespotykanej a pozornej autometamorfozy i przejścia z ery industrialnej do postindustrialnej – czyli zamierzonego rozmycia kształtów i fizycznych właściwości panującej nam materii. Dzisiejszy system opiera się na przepływie usług i informacji, oczywiście interpretowanych jako rodzaj dóbr. Można wręcz powiedzieć, że tak musiało być, ponieważ dochodząca do panowania materia zawsze wykształca na swoje potrzeby to, co przyszło nazwać nam "burżuazją". Zna ją nie tylko kapitalizm; po upływie koniecznego fizycznie czasu również zinstytucjonalizowany socjalizm wykształcił swoje jej formy. Na wskutek konwergencji (technicznej i umysłowej) i globalizacji miejscowe odmiany systemu stapiają się w jedno i obecnie nie można przewidzieć, czym to się zakończy.

Można mieć tylko nadzieję, że totalne panowanie materii, które wydaje się być konieczne na pewien czas przed początkiem końca wszystkiego, doprowadzi do jej upadku – z tego prostego powodu, że ogarnie ona wszystko, a więc z powodu swojej wszechobecności straci rację i możliwość dalszej ekspansji, dominacji a w końcu i bytu.

Anarchorewolucjonista