Rewolucja jest jak wiatr

Rację miał Ernst Junger, pisząc, że społeczeństwo mieszczańskie, w uogólnieniu ogólnie burżuazyjne, potrafi skatalizować każdy ruch sprzeciwu, każdy ruch kontestatorski i uczynić z niego element siebie, ba, uwiarygodnić się nim, uznając go za rezultat pluralizmu w swoim obrębie.


Widać to dobrze po różnych środowiskach radykalnych, czy to z lewa, prawa, środka, skądkolwiek, które o dziwo często przyjmują formę partii, nazwę partii czy struktury quasi-partyjne. 
 
 


Ot, chociażby na polskim podwórku partią jest grupka dogorywających trzeciodrogowych nacjonalistów z NOPu, z drugiej strony mamy np. trockistów z ogólnoświatowej Inicjatywy Na Rzecz Partii Robotniczej. To ciekawe, że zwolennicy permanentnej rewolucji i lewicowego komunizmu - "minarchizmu" postulują polityczną nekrofilię, babranie się w zabawy z partyjniactwem i parlamentaryzmem w tym nudnym i odbarwionym z wszelkiego zapału i treści systemie.
 

Tymczasem już samo przyjęcie określenia "partia" na swoje sztandary jest pójściem na ustępstwa, jest postawieniem się w ramach rzeczywistości burżuazyjno-mieszczańskiej, rzeczywistości ugładzonej, wypalonej z wielkich namiętności, pozbawionej ducha tego dzikiego, pierwotnego heroizmu, tej ślepej, pierwotnej, lucyferycznej i niszczycielskiej siły, prowadzącej ku światłu przezwyciężenia nieprzezwyciężalnego, aż do negacji siebie, aż do stania się czystą esencją Czynu, napędzającego rozwój ludzkości, ale i zagładę jej poszczególnych form.
Rewolucja staje się celem samym w sobie, falującym morzem nowych możliwości, nową erą, wielkim kataklizmem i katalizatorem pradawnej woli mocy. Rewolucja traci swoje ziemskie znaczenie, traci swój "target", wszyscy są tylko środkiem do zmiany świadomości, do zagłady i odrodzenia, do duchowego oczyszczenia w niegasnącym płomieniu świętej, oczyszczającej świat z wyblakłych form wojny. Rewolucja jest powiewem orzeźwiającego wiatru wśród miejskiego smogu, rewolucja jest jak obrzęd inicjacyjny, obrzęd ustanawiający przyjmującego poza daną rzeczywistością, nad nią, władnego do zatrzęsienia nią i wywrócenia jej.
 
 

Mieszczański świat, świat konserwującej swój święty spokój burżuazji, świat martwoty, schematów, bigoterii, pruderii i dulszczyzny, świat nowobogackiego mieszczaństwa, raz uruchomionych jak demoniczne perpetuum mobile konwenansów społecznych, łamanych z radością przez świat "młodych i dobrze wykształconych z wielkich miast", świat drogich kurew i duchowej pustki jak seks w toalecie modnego "klubu", świat zjedzony przez wszystkie możliwe zarazy gnębiące ludzkiego ducha - konsumpcjonizm, materializm, a z drugiej strony paniczny konserwatyzm i strach przed nieuchronnie nadciągającą kosmiczną katastrofą, gdy pradawny Uroboros zaciśnie znów zęby na własnym ogonie. Strach zaszczutego zwierzęcia, zbitego i bezzębnego, przed majaczącym w oddali cieniem potężnego drapieżnika.

Postmodernizm jest mieszczaństwu na rękę, chociaż może je też zmieść z powierzchni historii. Mieszczaństwo schwyciło Demiurga za nogi, przyczyniając się własną pustką do powstawania kolejnych symulakrów, wypierających stare symbole, będące ich wulgarną parodią, wirusowym i rakotwórczym przeniesieniem tak naturalnej dla człowieka a tak zapomnianej i wzgardzonej transcendencji na płaszczyznę profanum, gdzie przyjmuje zdegenerowane, odrealnione formy i kształty. Nie ma przebóstwienia jednostek wybitnych, które wygrały małą i wielką świętą wojnę, jest przekurwienie małych, plastikowych ludzików jednego sezonu, zagubionych w trzewiach Wszechlewiatana, bestii nie mającej początku ani końca, całej wszechpotężnej konstrukcji rzeczywistości (nie-rzeczywistości), dla których jest on (ona, ono - postmodernizm uwolnił też od niewoli płci i rasy, co symbolizuje istota zwana Michaelem Jacksonem) naturalnym środowiskiem miałkiej i bezcelowej egzystencji w wyścigu szczurów, przeplatanego okresami fałszywej i pustej celebracji dawnej martwoty lub "buntu" narodzonego ze zbytku i nadmiaru czasu (np. feminizm, jak słusznie zauważa anarcho-prymitywista Richard Hunt). Kazimiera Szczuka i Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi - jedna i ta sama zaraza, lecz w innych formach, dwie strony tej samej monety, dwie twarze tego samego trupa, którego największym problemem jest to, że nie zdaje sobie sprawę z własnego rozkładu.

Rewolucja jest jak wiatr, który zabierze ze sobą też jej piewców, utopi w zbiorowych mogiłach powstałych po wybuchach uśpionych pokładów woli. Rewolucja zniszczy każdego, lecącego ku niej jak ćma do światła płonącej pochodni. Jej nadejście jednak jest warte tego, ofiary z własnego życia, woli, marzeń i snów zmienionych w krew i popiół.
 
 
Rewolucja jest poza prawicą i lewicą, które są pojęciami oznaczającymi kolejno stare i młode pokolenia burżuazji, udające, że konserwują jakieś ponadczasowe wartości, i udające, że przeciwstawiajcie się tymże wartościom. Lewica tworząca kolejne utopie społeczne, o głównym celu jakim jest zabicie ludzkiego ducha zdobywcy, o celu zabiciu człowieka w człowieku i zmienieniu go w słabe, marne i plugawe bydło, bez żadnego życiowego instynktu i woli, oraz prawica, konserwująca swój święty spokój, wielbiąca ekonomię zmieniającą człowieka w niewolnika czegoś tak marnego i słabego jak rozum. Jak dwaj aktorzy odgrywający światłość i mrok, życie i śmierć, parodia i marna namiastka dzikich sił nieujarzmionej natury, reprezentowanych przez słońce i księżyc.

Mieszczaństwo rzecz jasna jednak też potrafi wydać wielkich synów Rewolucji, którzy będą potrafili strząsnąć z siebie kurz wieków, odkryć i obudzić w sobie wielkość pradawnego zdobywcy - jak np. D'Annunzio, szalony militarny anarchista, ostatni współczesny pirat i awanturnik, ulubieniec Lenina i Gramsciego, twórca ostatniej - jak na razie - nowożytnej Tymczasowej Strefy Autonomicznej, mającej aspiracje do stania się czymś wyższym. W końcu trwa Era Kali, Era Żelaza, gdzie w rodzinach bramińskich rodzą się mentalni sidurowie, a wśród niedotykalnych rodzą się ci, mający w sobie odbicie pradawnego ładu kosmosu.
Rewolucji pożerającej własne dzieci - życzmy smacznego.
 
ERROR 404